czwartek, 1 grudnia 2011

Gule gule turkije:) (goodbye turkey:))

Tak łatwe pożegnanie, a nauczylismy się go w ostatni dzień w Turcji:/ Podczas miesięcznego pobytu "nie chwaląc" się znamy 3 słowa: ekmek-znaczy chleb, teszekur-dziękuje, coś co brzmi jak nasze-jak się masz-tutejsze dobrywieczor/dobranoc.
 Może język nam nie podszedł, ale nauczylismy się za to wielu innych rzeczy pod tytułem: jak przetrwać w Turcji. Miedzy innymi, ze jak wsiadasz do busika to płac zawsze przy wychodzniu, nikt Cię nie naciagnie na wyższa turistas stawkę, korzystaj z koleji-jest super tania, relacja Turcja centralna-Istanbul czyli jakieś tysiac km kosztuje niecałe 40zl, a warunki dużo lepsze niż w PKP, aczkolwiek zawrotna prędkość podobna i tendencja do zatrzymywania się w polu na jakiś czas, bo czemu nie-rowniez ta sama, wszytsko da się załatwić trzeba tylko być upartym- ale ta zasada działa w sumie wszędzie na świecie, ale przedewszystkim uważaj na drodze- w tym kraju żadne zasady drogowe nie obowiazuja:) no i stestowalismy wszytskie rodzaje tanich ciasteczek: najlepsze są czerwone Tutku(rozdawane również w busach Metro) i Negro-wersja z posypka:)

 No wiec w Goreme spędziliśmy ostatnie tureckie chwile, stamtąd tez odeslalam do domu nadbagaz, spoko ze zrobiłam nim stopem jakieś 4 tys km, żeby uzmyslowic sobie swój błąd, no ale lepiej późno niż wcale:) tym tez sposobem stalismy się oficjalnie bezdomni, bo namiot w paczce do domu tez poszedł:) w każdym razie nic nie jest ważne, jeśli w końcu moj plecak waży tyle ile miał na początku i chodzenie z nim jest możliwe. Swoją drogą mam nadzieję, że jeszcze zobacze te rzeczy, bo poczta była jakaś taka...mała:)
 Z Goreme pojechalismy stopem, a właściwie czteroma 70 km do Kajseri, skąd mieslimy pociąg to Istanbulu. Podróż trwała 20 godz w tym 3 godz opóźnienia. Wyruszylismy o 20.00 byliśmy na miejscu po 15.00 - niezle, co?! Ale w pociągu dużo miejsca, fotele się obracaja wiec można zrobic sobie jakby łóżko dla czwórki. Konduktor na początku tez trochę szalał ze butów nie można ściągać, ale pózniej już odpuścił?! Trochę pospalismy, trochę poobserwowalismy ludzi ze wschodniej Turcji którzy jechali z nami-widok ciekawy, bo poważnie nie było nikogo dla nas "normalnego"- same przypadki:), trochę pogralismy w kalambury i oto dotarlismy. Zeszlislismy slynnymi, filmowymi schodami z głównego dworca w azjatyckiej części Istanbulu Haydarpaşa (większość tureckich filmów gdzie nowi przyjeżdzają do tego miasta schodzi wlasnie tymi wchodami woooww:))) poszliśmy na ost turecki posiłek i jedziemy sobie własnie busem na lotnisko. Niby 40 km do przejechania, a jedziemy już godzinę i jak pokazuje monitorek jeszcze mamy do celu 20 przystanków, na początku było 46.....
 Korki plus fakt ze będąc 30 km od centrum albo i wiecej, a wciąż ciągnie się miasto, blokowiska, sklepy, tłumy ludzi, handel czołówkami, kwiatami, świecacymi nosami klowna na środku skrzyżowania-to jest wlasnie cały Istanbulu, któremu mówię gule gule.

Po 24.00 mamy samolot, jedna przesiadka w Emiratach i w końcu Indie!!!:)) - 3 dni podróży, tak lekko, bardzo lekko mogą zmeczyc:)
Tak wyglądał moj wtorek i środa ostatniego tygodnia listopada 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz