środa, 21 grudnia 2011

Kolejny dzień w Jaipurze zleciał, wstalismy jak zwykle rano kolo 12.00, chociaż Laciek miał mnie obudzić wcześniej...a tak przy okazji nowa ksywa wzieła się od wierszyka .... maciek maciek gdzie twój laciek...i tak zostało:) właśnie tak tutaj użytkujemy swoje umysły:) póki co nie ma kolejnych wersów wierszyka, ale zapraszam z pomysłami....no więc prysznic, jak zwykle w ciemnicy i bez prądu, na szczeście Ami zostawiła mi trochę cieplej wody w wiadrze, tacy tu jesteśmy dla siebie dobrzy no i na miasto w poszukiwaniu dworca autobusowego zeby kupić sobie bilety na przejazd do Jaisalmer, miasta pod granicą z Pakistanem, busem marki Volvo, marka jest ważna bo to niby ma być lux bus...hmm bardziej sie spodziwam pociagu na kółkach ale zobaczymy....Apurva wsadzil nas do busa i jedziemy, oczywiście dosiada sie do mnie ktoś i wywiad sie zaczyna, skad jestem, ile tu juz jestem, jak mi sie podoba, co widzilam do tej pory, w ilu krajach bylam, co bym zmienila itp...dojezdzamy do dworca....wyglada jak ruina dworca sprzed 100 lat, z reszta niestety jak wszytko tutaj, bilety sa ale za 1000 rupi?! 60 zl....no raczej nie!:) przyzwyczaili nas juz do niskich cen....i nie chcemy wracac do swiata cen powyzej 30 zl....idziemy do agencji, po drodze kupuje sobie rurke z kremem jakie jadlam w delhi, tu gorsze, ale wciaz dobre, po drodze mija nas tez slon i wielblad....agencja jest jakby kioskiem, za krata ktos tam siedzi przed monitorem, gdyby nie to ze zostala nam ona polecona w zyciu bysmy nie pomysleli ze A to agancje, ze B zeby cokolwiek tam kupowac-mamy bilety za 340 rupi i to wersja sleeper wiec hmm chyba bedziemy spac te 12 godzin, ale ze mamy tylko 3 miejsca lezace i jedno siedzace to bedzie rotacja...no cos wymyslimy. Idziemy dalej przez rozowe, rozpadajace sie miasto kalek, swin, smieci...pieknych szali, pysznych koktajli i nawet jakiejs jednej dzialajacej fontanny...finalnei nie doszlismy tam gdzie chcielismy, a szlismy pol dnia....ale i tak byl to udany dzien....ale mam nadzieje ze juz jeden z ost w miescie...chce juz na plaze, jak tam dotre to znikne z bloga z netu i ze wszytkiego, poprostu bede lezec na plazy, lub na hamaku, jesc owoce i plywac przez miesiac, juz nie wiem ile jedziemy na ta plaze, ale chyba tak od kwietnia!:) z miasta wrocilismy tuktukiem w czworke chociaz podobno tutaj tak nie wolno(haha), zjedlismy kolacje w zlotych łukach, ja dokupilam ostani prezent swiateczy i spowrotem lezemy w naszej jamie. Jutro chcemy zobaczyc swiatynie malp, a pojutrze wieczorem jedziemy stad na swieta na pustynie...czas sobie plynie...jutro dzien zero...:) a za kilka kolejnych dni mina 2 miesiace naszego wyjazdu...pozniej kolejny rok....ciekawe co przyniesie!:)Bo rok 2011 zdecydowanie był rokiem bardzo dobrym, bo rokiem zmian!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz