środa, 31 lipca 2013

Senegal babe!!

Wyjechalysmy! Plan: Brusubi-Abene, dystans 50 km.

Nie ma nic prostszego niż przedostanie sie z gambi do senegalu. Jak dla mnie najprostsze i najszybsze przejście graniczne i nawet całkiem kulturalne:)-jak tylko masz wizę senegalska.
Z domu wzielysmy busz-Taxi do Westfield, z Westfield do Birkamy, w której spotkalam znajomych-wiec fajnie sie zaczęło, bo do Birkamy troche sie jedzie, ale podroz minela na ogolnej busowej rozmowie o wszytkim i niczym. Z garażu w Birkamie kolejne auto do Sizili czyli granicy z Senegalem w kierunku Casamance. Garaż w Birkamie pełen rożnych samochodów, sprzedawcow i ludzi, ale ogólnie bardzo dobrze zorganizowany. Sa przystanki, nawet opisane!:), na którym siedzi pan i sprzedaje bilety-do granicy 5 zł. Szybko znalazlysmy wlasciwie miejsce, akurat samochod byl juz prawie pelen, wiec wlasciwie czekali tylko na nas i szybko jedziemy-idealnie! Żadnego przestoju, czekania....super!
W garażu Same osobowki, tak zdezelowane, ze Ostatnio takim wehikulem jechalam w Bangladeszu. Przednia szyba popekana. W środku brak wszystkiego, wew. czesci drzwi, klamek, lusterek, obicia, czesciami podlogi, zaden zegar nie dzialal, właściwie były tylko fotele i kierownica-to cos marki skoda nie powinno było jeździć, a jednak!-odpalane przez pana, który cos pod maska połączył...ale nie zadziałało, wiec chłopaki popchaly. I tak oto wypchane z garażu w Birkamie wyjechalysmy juz bezpośrednio w kierunku Senegalu!:) troche ciasno, bo w środku było nas 9 osób! A pan obok mnie nie lubial sie cisnac i tylko lekko dawał mi do zrozumienia żebym sie przesunęła-gdzie?!?! Ale było spoko No i z Birkamy do granicy nie ma wiecej niż 10 km, wiec luz.:)
Na granicy miło i przyjemnie panie wbily nam pieczątki , pozniej inny pan inne pieczątki i właściwie tyle-tylko 2 przystanki na sprawdzenie paszportu-bardzo mało!!! Po Azji gdzie przejście przez granice zazwyczaj trwa i trwa bo na i przed i po granicy po 10 ważnych osób z pieczątką i czymś do powiedzenia czy wypytania! Do tego tutaj każdy nagle sie spieszy....po gambi gdzie luzz i usiadz, poczekaj, zrelaksuj sie...tu nagle szybko szybko i czy jesteś juz gotowa?! Niezle, ale gdzie oni sie tak nagle spieszą?!:))
Po przejechaniu, nie przejsciu, ale przejechaniu granicy bez problemu znalazlysmy kolejnego pana od biletów, który za kolejne 5 zł sprzedał nam bilet w kierunku Abene-4 pojazd! Akurat był czas modlenia sie, wiec poczekalysmy 15 min i szybko szybko jedziemy dalej. W kolejnym aucie juz lepiej, jest podłoga i klamki!:) jest tez pan senegalczyk, który nam opowiada jak to ma zone z gambi i szacunek i miłość, ale ma tez przyjaciółkę z finlandi i gdzies dziecko:) -miły pan mieszkajacy obecnie w Paryżu!:)
5 pojazd-w jakiejś miejscowości na Dz i stamtąd juz bezpośrednio do Abene...to znaczy prawie:) tam juz gorzej z naszym brakiem francuskiego...ale jakoś sie udało kupić bilet, w busie Fatu pomogła nam wytłumaczyć kierowcy ze ma nas wysadzić na skzyzowaniu koło Abene.... W ogóle w gambi czy senegalu skrzyżowanie to zawsze najważniejszy punkt miasta, wsi. Tam zawsze jest miejsce pzesiadki, tam jest co zjeść-taki punkt centralny...wiec często tak jedziesz od skrzyżowania do skrzyżowania....ale odległości sa dalekie, bo droga zazwyczaj prostaaa dlugoooo. W busie chcieli nas skasować za bagaż, a ja ze w końcu udało mi sie podróżować lekko i mam tym razem ze sobą mini plecak, uparlam sie ze nie! Wiec z 600 CFA, udało sie zejść do 500 CFA:)
Co do waluty...oooo chyba chyba....i mniej wiecej mnożymy razy 7. Czyli 1000 CFA to około 7 zł....cieżko z tym liczeniem:) 
Ale dobra jedziemy! Jest przeladnie i tak zielono!!! Tak bardzo!!! Wszędzie kolorowe kwiaty...droga mijają nas traktory, ciezarowki z tanczacymi chłopakami na pace, zaprzegi z osiolkami, ale wszedzie dookola czerwona ziemia i ta zieleń ....wszytko mega soczyste, dzięki opadom, które w porze deszczowej sa, ale nie jak wszytko mówili Non stop....ale sa i to bardzo przyjemne! Ale ruch raczej i głownie pieszy, wiec o stopie zapomnij....chyba ze lubisz chodzić-bardzo!:)
W busie coraz wiecej ludzi. Wtedy kiedy my myślimy ze juz wiecej sie nie da, laduja sie koleje 3 baby do srodka i 3 kolesi na doczepke z tylu na zderzaku sie trzyma! Gdzies słyszę ze tubaby, czyli białe zaraz wysiadaja wiec spoko poki co sie pocisniemy razem!:)
Rzeczywiście tubaby wysiadaja...na skrzyżowaniu.... I hmm co dalej...trzeba zjeść! Mamy ze sobą po bule i ciasteczka. Zawsze niezbędny i solidny prowiant. Siadamy pod płotem, na kawałku trawy w kawałku cienia....i jemy! Mmmm super i lubie takie posiłki w drodze....mija nas chłopiec na rowerze, jakis pan co mowi ze mu przykro ze tak siedzimy na ziemi i żebyśmy se lepiej wstaly...tu nikt tak na lumpa nie żyje!, bo nie przystoi! W całej gambi i senegalu najwyraźniej tez, lansem na wsi sa plastikowe krzesła! Każdy ma takie przed chata i na takich cie sadza. Kontenerem ktoś im chyba kiedyś trylion takich krzesel przysłał i tak zostały. Czasem polepione, poprzerabiane, poszyte nawet, ale sa! 
My na tej ziemi twardo siedzimy i twierdzimy ze nam dobrze. Pewnie myślą-szalone białe!:)
Po posiłku ruszamy na spacer.
Abene nie leży przy głównej drodze, wiec trzeba dojść...3 km do morza i tym samym wsi. Idziemy....można tez wsiąść Taxi motor...ale lubimy chodzić, wiec idziemy! 
Tu nie ma jak w gambi stałych taxowek, które za stała kwotę wioza cie od skrzyżowania do skrzyżowania....tu raczej jak w Wietnamie masz motory taxowki...za ile dla lokalnych-jeszcze  do tego nie doszlysmy. 
Uuuuu długi spacer z bagażem, lekkim ale jednak.


Okolica przepiekna!!!!! Każdy ma swoj kawałek ziemi, na niej mango drzewa, z dorodnymi juz owocami, mały domek, jakies pole....brak plotow czy ogrodzen....sielanka....i te kolory pięknie!!!! 
Doszlysmy do kolejnego skrzyżowania, dalej idziemy w lewo...zaczynaja sie sklepiki, restauracje(lokalne), pełno rastafarianow, wiec ogólny czillll i nic nierobstwo. Co prawda każda z nich jak twierdzi jest artysta, ale ze teraz brak sezonu to tak siedzą i czekają na grudzień kiedy zaczyna sie czas festiwali. Troche białych...ale troche. W sezonie pewnie ich dużo wiecej, bo wioska słynie z dwoch atrakcji, uwaga! Wielkiego drzewa:) i nauki grania na wszelkich afrykanskich instrumentach. 
Jest na prawdę bardzo ładnie i ludzie super mili, każdy chce nam pomoc, zaprasza na herbatę...nie ma żadnej presji czy nekania nas-jest poprostu miło i jak chcemy byc same to poprostu odchodzą. relax jest olbrzymi ....tak chyba sobie wyobrażam Jamajkę...pełno rasta, soczyste kolory, każdy sobie cos tam dziubie...jak nie drewniane koralilki, to na szydelku rasta czape, czy torebeczke....na rowerze mija nas pan w rasta kolorach kaloszach!!!:) No super!!:)
Po godzinie Dochodzimy do plazy...przerwa na picie i pierwsze lokalne Znajomosci.
Buli i Natalia.

Tu tez niby islam i czas ramadanu, ale każdy je i pije....pytamy wiec jakto tak...na co oni haha nie jeść cały dzień hahah, nie pic cały dzień hahaha, to za cieżko tak żyć....hahhaa, chcesz orzeszka?:)) ....
Plaza raczej wąska z wydmami...i dzika zupełnie-super! Na plazy Lodge....wypasny tak bardzo, ze wchodząc wiemy juz ze nas nie stać... Ładnie, czysto, alejki, piękna roślinność, domki ze strzechą, typowo afrykańskie, ładne rzezbione krzesła przed chatki. Wolamy boy! I pojawia sie właściciel...najpierw ze za 10000cfa...my mówimy 5000cfa-on ze ok(?!) hurra! 
Po 5 godz podrozy-Spimy za 35 zł w super miejscu! Z czysta pościela i recznikami!!! Ja wiem ze to nic....ale po 4 miesiącach spania na matareacu bez białych przescieradel....dla mnie był to luksus co niemiara!!!:) do tego jest przeladnie i na plazy!

Przed chatą.





:)

Cieszymy sie domkiem, idziemy na plaże polazic...bo przecież mało nam po dzis:) na plazy leżą kalamarnice...które lokalni podnoszą, pokazują nam i opowiadają jaka kolacje sobie z nich dzis zrobią. Bardzo miło, zero tak zwanych przezemnie cieni, które ciągną sie za tobą i gadają, ciągną gdzies, pytają o imię i zadaja setki standardowych i głupich pytań. Tu tylko kilka osób na plazy, które albo szukają kolacji, albo ćwiczą wieczorową pora na plazy....aż jesteśmy juz zupełnie same na plazy i jest w ogóle bajecznie!!!! Wracamy do domku, a tam prądu brak, ale miły pan postawił nam olejna lampke przed chatka....
No pożegnanie z Afryka-taki klimat! Siedzimy przed chata w Afryce, lampka sie pali, deszcz lekko kapie, kwiaty i cała natura wokół pachnie, piszczy, rusza sie ....pięknie!
Posiedzialysmy, ale lubimy chodzić to idziemy jeszcze na główna ulice....ciemno juz, ludzie wyszli przed chaty. Siadamy przed jedna i pani na kolacje podaje nam kuskus z kasawa, do tego pomidory, cebula i ryba....nie wiem czy jestem tak glodna, czy serio juz dawno nie jadlam tak dobrze....pycha! Do tego poznajemy miłego pana, rozmawiamy, ja odwiedzam lokalny sklep, w którym jest wszytko od lusterek do rowerów, po liny różnej szerokości, ciasteczka, pieluchy, narzędzia, przyprawy, telewizor-wszytko!:)-ja kupuje wodę:)
Extra wieczor...siedzimy jeszcze troche przed naszA chata, zachwycajac sie życiem bez prądu przy naftowej lampce i idziemy spać....pierwszy dzień podróży okazał sie mega łatwy i pod względem transportu i szukania noclegu....prosto i przyjemnie! 
Pierwsza noc w senegalu....lepiej byc nie mogło, w chacie spalo sie mmmmm przyjemnie!

Rano-wiadomo najpierw śniadanie....dzień zaczął sie deszczem, ale miło jak w taki upał padA. Jemy bule z jajem-jak to w Afryce często bywa. Do tego senegalska kawa czyli cafe Tuba. Jeden kubek, bo wiecej nie było. Pod sklepem czill od rana. Jeden pan czyta książkę(?!), kilku kolesi siedzi i patrzy przed sibie, ktoś bawi sie z dzieckiem, deszczowka zbiera sie do misek pod rynna, my patrzymy jak zmokle kury chowają sie przed deszczem pod stołem....nikt sie nie dziwi na 2 nowe biale w tym obrazku. po godzinie takiej sytuacji deszcz zmalal, przenosimy sie pod kolejny sklep. Tam bla bla bla, pan miły pokazuje nam zdjęcia swojego bandu, cos tam opowiada...jest cudnie i miło! Idziemy oglądać wioske....mało kto tam aktywnie spędza czas, ale cZasem widzisz jak ktoś cos niesie, pracuje w polu, czy stolarz tworzy wlasnie jakis stół czy cos...zycie płynie powoli....ale jak ładnie! 
Relax pod sklepem.

Mango drzewo i kurka.









Pan miał rasta kalosze!:)


La Paradise w Abene.
Pluszaka każdy tu ma, nawet motocyklista;)

Dzis jednak zmieniamy miejscowke na 10 km dalej czyli do Kafountine. Podobno perła casamance i absolutny must! Jedzmy wiec! Chcemy wziąsc motor do skrzyżowania, bo troche pada, a troche mamy dość przechodzenia sie tam i spowrotem jedna i ta sama główna ulica, No i jednak to był kawałek... Niby lokalna cena to 200 CFA, ale kierowca moto uparł sie na 500, wiec sorry stary ale jednak pójdziemy...jak tylko decydujemy sie na spacer, zatrzymuje sie samochód ze za 1000 CFA zawiezie nas obie docelowo tam gdzie chemy czyli do Kafountine-tak!!!!;)
Kierowca bombowca....szalony, bo po drodze rozjezdzamy prawie 2 kozy i rowerzyste...ale ogólnie miło i fajnie:) wysadza nas na głównym skrzyżowaniu. 
O Kafountine wiemy tylko tyle ze pięknie:) gdzie iść, gdzie szukać domku....hmm, sie nie wie:) ale zapytalysmy kogos w którym kierunku plaza...wiec idziemy...znowu! Deszcz kapie...tu juz nie rasta wiocha jak w Abene, które na prawdę było zacisznym rajem. Tu jest dużo straganow, mały targ, sklepy większe, ale wciąż brak banków czy netu. Idziemy główna droga, na której łapie nas koleś jakis, a pozniej drugi-blizniaki!!! Haha afrykańskie blizniaki !:)
Tęczowe parasole w modzie.
Africa bliźniaki i Natalia.

idą z nami, chociaż po ang słabo....przypominam sobie te 7 słów których nauczyłam sie w zeszle wakacje pracując we francusko jezycznej części szwajcari...descz dalej pluje, dochodzimy do targu rybnego, mijając szyld hotelu Esperanto z oznaczeniem ze do niego w głąb buszu 3 km...mówimy eee za daleko. Musi tu byc cos bliżej...jak sie pozniej okaże....musi/nie musi:) kilka minut pozniej sytuacja nasza wyglada tak: targ rybny/slums....a za nim góry śmieci....do tego uchichrane absurdem, ze idą z nami afrykańskie blizniaki i tańczą - my! Mokre bo pada coraz mocniej. Noclegów brak....blizniaki nawet sie poddaly jak postanowilysmy cisnac dalej w slums z nadzieja ze za nim cos bedzie dla nas...a raczej nie cos tylko ten obiecany raj, o którym tyle słyszałam!! Blizniaki odpuściły, a w kilka kroków za nimi i my...zawrotka! Blizniaki sie znalazły...cisną w deszczu znowu z nami....wchodzimy w ten busz, z którego wcześniej zrezygnowalysmy. 
Szliśmy nie wiem ile, ale zdążyłam po drodze zglodniec, najesc sie, ożywić, usnac, oszalec, cieszyć sie-wszytko!!! 
Dla przyszlego podroznika!-Kafountine leży daleko od głównego skrzyżowania....plaza i ulokowane przy niej domki sa głęboko w lesie! Przyszykuj sie na dobry spacer!! Po drodze co prawda sa sklepy i nawet lokalne restauracje. Jak pisałam wcześniej tu ramadan jest mocno luzniejszy, widać ze każdy je....ale iść trzeba długo....a pojazd nas żaden nie minął! Idziesz mocna dżungla dżungla....jest mokro i parno i brak jakichkolwiek znaków.....ale ładnie;)
Koniec końców tanczace i w tych samych afryka tiszertach blizniaki doprowadziły nas do LP jakiejś miejscowki...jak to zwykle bywa takie miejsca sa zawsze najdroższe...12 tys CFA za noc.....pan nie chciał sie negocjować, wiec odetchnelysmy, blizniaki sie zmyly...jest po 16.00-trzeba szukać dalej...mocno zmęczone za rogiem weszlysmy na czyjąś posesje. Pani w samym staniku do nas pomachala, powiedziała cava (czy jak to sie tam pisze), pan na rowerze , jak sie pozniej okazało o imieniu Jaja-powiedział nam Hi-i tym samym uratował z opresji, bo 5 min pozniej dzięki niemu mialysmy juz nocleg! I to nie byle jaki!! Cały dom!! Z pięknym ogrodem, salonem i dwoma sypialniami, jak sie pozniej okazało bez bieżącej wody...ale wczoraj brak prądu, dzis brak wody...hahha spoko....za 20 zł (3000 cfa) za noc!!! Tak tak tak-bierzemy na 2 noce!!! Plaza za rogiem, środek dżungli, właściciel bardzo miły! Super!
Nowy domek w Kafuntine.
 
 Pięknie było w środku:)
 A tak na zewnątrz.
La Taranga-polecam!

Ktoś tu  w rodziny tez musi byc artysta bo wnętrza obwieszone Afryka obrazami:) kanapy w salonie jak w pałacu, dom by pomiescil z 15 osób, a my tu dwie....
Wieczorem przeszlysmy sie rutynowo na plaże, a tam stado krów, nad nimi chmara much, piękny zachód słońca, pełno Łodzi na wodzie...raj....ale czy taki o jakim sie nasluchalam i naczytalam....nie do końca....ale i tak, gdzie nie spojrzymy z Natalia to sie klepiemy ejjj zobacz jak tam i tu ładnie....



Wieczorem na skrzyżowaniu w dżungli, bo takie tez maja:) znalazlysmy restauracje!!:) szkoda ze nie mam zdjecia, bo w środku nieprzecietnie....sami faceci, 2 dania: pan smazy omlet z wiadomo....bula-czyli bagietka, która tu i w gambi nazywają lokalnym chlebem(?!), jeśli ktoś nie wiedział tu juz wie, ze bagietka to lokalny wypiek z Afryki- danie numer dwa: fasolka, a na niej makaron, a na nim majonezem, a na nim bula...taki rarytas...aaaa i to wszytko polane wrzacym olejem....taaaaa wszytko pięknie ładnie i raj i ludzie tacy jakich nie ma nigdzie!!!! Na prawdę! Ale jedzenie....tez takiego nie ma nigdzie....tyle ze złego....
Hmmm jakkolwiek by nie było musimy jeść....zwłaszcza po drugim dniu marszu...zamawiamy jedno i drugie i sie dzielimy po połowie....do picia biorę nam kawę...która sie pozniej okazuje zaslodzonym mlekiem....chyba z herbata:)-tak czy siak smakuje nam i w ciemnicy juz totalnej wracamy z latarkami (po co ludziom latarnie...i płacenie za prac, wystarczy każdemu dać po latarce i tez działa), miedzy kaluzami do domu przez dzungle. Dużo stworzen lata nisko, zderza sie z nami, skacze na nas....ale co zrobisz trzeba iść....a jeden rzut oka na niebo rekompensuje wszytko....trylion gwiazd i tak blisko!!!!

Po dwoch Dniach w jakby nie bylo nowym kraju Jestem zaskoczona i zauroczona nieskazonymi przez turystów senegalczykami i ich czysta serdecznoscia! 
Tym ze spodziewalam sie raczej większej ilości turystów i większej bazy turystycznej niż w gambi, a zastalam miejsce które jest dzikie, piękne, dziewicze...nie tak łatwe dla podroznika, ale tez nietrudne....i przedewszystkim super bezpieczne i przyjazne!!



Dzień drugi w kafountine.



Suszalnia ryb.





Bulanżeria, czyli sklep z bułami z francuska;)








Poszwedalysmy sie po okolicy dochodząc do kilku wniosków. Przedewszystkim wczoraj niepotrzebnie nabilysmy tyle kilometrów...wiec podrozniku przez Afryke słuchaj! Jak juz tu dotrzesz wystarczy ze pójdziesz główna droga, aż dotrzesz do pierwszych kierunkowskazow na wypasne Lodge, idź w ich kierunku, czyli przed targiem rybnym skrec w prawo, w las. I stamtąd jakies 20 min i jesteś na miejscu, czyli w lesie gdzie właściwie każdy wynajmuje pokój. Czy to prywatnie, czy bardziej hotelowo....jest tego masa, im bliżej plazy tym wiecej i ładniej. Co jeszcze...ceny sa tutaj tak półtorej raza większe niż w gambi....czy raj?!...hmm ładnie, dżungla czy tam busz-natura...piękna!!! Nocą niebo super, ale plaza zawalona resztkami ryb wywalanych z Łodzi przez rybakow...woda zamulona raczej...wybrzeże długie, piękne muszle, ale raczej brudno. Lokalni podobno nad tym pracują...ale wiadomo Afryka. Turystyka tutaj leci w dol...widać dużo pozamykanych knajp, sklepów, resto. Artyści robią i sprzedają fajne rzeczy, ale widać ze nie ma na to zbytu....zdecydowanie bardziej polecam miłe, bardziej kameralne Abene. Ale tu i tu ludzie super mili. 
Program na dzis był taki. Śniadanie w lokalnym sklepie-czyli bula z czekolada i cola. Pozniej spacer plaza, gdzie odkrylsymy ze mieszkamy 10 min od głównej drogi, a nie 2 godz marszu przez dzungle....spacer po targu rybnym, który był bardzo ciekawym miejscem, odpoczynek w cieniu drzewa, spacer do głównego skrzyżowania, przerwa na mango, pozniej na kawę i kolejna bule...chociaż marzylysmy o czymś innym, mini szopy na targu i powrót do domu plaza...na której spotkał nas zachód słońca i pan dziennikarz z dakaru. Kolacja z chłopakami tam gdzie wczoraj...pomimo naszej nadzieji-dzis i wczoraj do jedzenia to samo...spacer po ciemnej dżungli do domu. Spanie z mrowkami. 
Jutro jedziemy na CS do zigenszore ....ciekawe jak tam bedzie, bo musimy tam siedzieć aż do czwartku, czekając na prom do Dakar.
Dobranoc.


Dzis program był znowu bogaty w nowe znajomosci. 
Rano sie zbudzilysmy w naszej chacie z mrowkami, to i tamto i po godzinie bylysmy gotowe zeby wyruszyć w podróż. Bula u kolegi sklepikarza. Bula dobra bo świeża, dzis bez coli, za to na murku przed sklepem z kolegami co tam pewnie dziennie siedzą. Wszyscy tu głownie z guine, czyli kraju obok-przyjechali tu do pracy-wczoraj zjadlysmy z nimi kolacje-my dwie i 10 kolesi-smiesznie:)

Po śniadaniu wyszlysmy na główna droga, stamtąd Taxi do garażu-czyli na dworzec. Tam samochód, znowu bilet u ciecia-kafuntin-zigenszore-2500 cfa(20zl). Samochód pełen, wiec szybko jedziemy. Znowu wyjazd z garażu na wypych:)-bo samochód tej samej klasy co ostatnio:)
Wehikuł na popych zawiózł nas do Zigenszore.

Jedziemy jedziemy. Widoki po drodze super. Co chwila jednak stop, policja sprawdza czy w bagazniku nie przewozimy rebeliantów:)po drodze drzemka i po jakis 2 godz jesteśmy w zigenszore! 
Największe miasto regionu casamance-stolica, miało byc ładnie....
Miasto gorsze niż banjul...w przewodniku chwala je za kolonialne budynki i ładne widoki nad rzeka...ale prosze cie...ruina, wszystko opuszczone, zapuszczone....rzeka ładna, ale nic szczególnego. Ogólnie wielkie miasto, nawet sa normalne ulice i ich nazwy....ale nie nie nie...do tego ludzie tez jacyś mniej mili. Nikt sie nie uśmiecha...do tego 3 wypasne hotele ze strefa wifi, port z którego odpływa prom do dakaru 2 razy w tygodniu-czwartek i niedziela, koszt 25 euro, kasa biletowa czynna od 8-15.00 - i tyle....
Z dworca bierzemy Taxi do hosta. Jednym z niewielu plusów tego miasta jest to, ze gdziekolwiek nie jedziesz za Taxi płacisz 500 CFA. Taxowek jest masa i jadą z tobą gdzie chcesz, nietylko po głównych drogach. Wiec w koncu sie wozimy....Dobry uklad-ale czy dla nich?! 
Host czeka na nas przed brama. Bardzo miły chłopak-omar-właściwie jego brat miał nas hostowac, ale jest na wakacjach w dakarze, wiec zajmuje sie nami jego młodszy brat. Jest jakto na CS bardzo miło, chociaż niepewna byłam jak to bedzie na CS w Afryce, bo słyszałam dużo opowieści jak to tutaj robią z tego biznes i generalnie liczą na kasę. Nam sie nic takiego nie przytrafiło! Dostalysmy ładny pokój, pokoj omara. Na scienie wisi plakat troche jakby wybielonej Beyonce i Akona, w kacie stoi komputer ala comodore, sciany pomalowane jak zawsze kreda na niebieski kolor, na podlodze linoleum, w kacie lozka siedzi pluszak-wszytkie pokoje w afryce wygladaja podobnie-ale mamy wiatrak!!zostalysmy tez poczestowane dobrym posilkiem, zostawilysmy mini suwenir, fajnie pogadalismy-super przyjemnie.

 Omar-nasz host przed jego niebieskim pokojem, którego nam użyczył.
 Na dworcu busowym w oczekiwaniu na odjazd....długim oczekiwaniu...

Po jednej nocy u Omara pojechalysmy kupić bilet na prom...oczywiście jedna kasa biletowa czynna, niby kolejka ale każdy chce sie wbić...średnio miło i jak w Indiach zawsze była bula zamiast kolejki i każdy sie cisnal...to jednak nikt nigdy nie był niemily....a tutaj wiocha i chamstwo...do tego my zawsze na przegranej pozycji bo bez języka...No ale jakoś po godzinie sie udało! Mamy bilet na czwartek na 15.00-chociaż stawić sie trzeba przed 13.00.
Z biletem w ręce postanawiamy, ze zigenszore nie lubimy i uciekamy stad do wioski nad oceanem oddalonej jakies 70 km. Taxi na dworzec, kupujemy jak zwykle kilka wod w worczkach na droge, bus do Cap skiring...w którym wlasnie jak zwykle jako jedyne biale siedzimy juz chyba 2 godzinę i czekamy aż sie napelni i ruszy...chcialysmy jechać big carem i to chyba był nasz błąd. Można tez jechac osobowka, która sie szybciej napelnia, ale chyba tez droższa...my płacimy po 2600, plus bagaż 500....wciąż czekamy...poznalysmy juz chyba wszytkich kierowcow z garazu....i niby co za różnica czy siedzimy tu, czy gdzie indziej, ale jednak bym juz pojechała:)!!!!!!!!
Gorąco i leje sie ze mnie pomimo tego ze na niebie chmury, sprzedają wszytko...klamerki do prania, wodę, moje ulubione wonjo, futrzane i welniane czapy(?!)-w sumie każdy pan ma tu taka na głowie, z bablem!!:)-, piłeczki tenisowe, ciasteczka, zdezelowane okulary przeciwsłoneczne, lalki, sztuczne kwiaty, proszki, paski, komorki, wachlarze, orzeszki, ladowarki, latarki...my kupujemy sobie...sukienkę:), patyczki do uszu i portfel z flaga senegalu hahha. Bus juz prawie pełen ale wciąż nie jedziemy, koło mnie siedzi pani z małymi kurkami w kartonie...każdy cierpliwie czeka...ciekawe ile pojedziemy. Plan taki zeby wrócić tu w czwartek na prom, bo to "duże" miasto nie ma według nas nic do zaoferowania. Nie wiem czy zle trafilysmy, czy o co chodzi....ale poki co senegal jest fajny, ładny i bezpieczny, ale nie jest uroczą i ciepla w sensie ludzi gambia...w Dakar mamy byc w piątek rano...ciekawe jak to duże miasto nam sie spodoba....



Dwie godziny pozniej jesteśmy w Cap skiring....podróż była długa, ciasna i twarda w tym busiku...bardzo ciezko bylo o zmiane pozycji siedzacej, do tego pocaco sie, z głośnika caly czas senegalskie hity....kurczaczki obok piiii piiii piii po swojemu tez cała drogę! Ale widoki po drodze kapitalne, rozlewiska rzeki....czasem mokradla, czasem wysuszone koryta, na horyzoncie baobaby czy akacje, stada jakis ala czapli, albo bocianow często w tym obrazku wmalowanych. Wysiadamy na głównym garażu, chociaż jak pozniej sie okazało, a przewodnik jak zwykle nam o tym nie powiedział, mialysmy wysiasc 3 km przed wsią, bo tam sa wszytkie noclegi....wiec znowu łazenie i dowiadujemy sie wszystkiego meczac nasze nóżki....lazimy za tymi noclegami tyle, bo tu zawsze dojeżdża sie do wsi, a z wsi do morza-nigdy transportu nie ma....bo nic tu dla turystów zrobione nie jest, w ogóle nic tu zrobione nie jest!:) jednak juz we wsi widać, ze nastawiona jest na bogatych turystów....jest bank, nawet bankomat!!! i pizzeria i rożne restauracje, wiemy ze wybralysmy "wypasny" afrykanski kierunek tym razem, bo w tej wsi maja hotel club med-a jest to jeden z najdroższych sieciowych hoteli na świecie....i wybudowali go tutaj, gdzies w zacisznym miejscu...dobra to zjadam worek daktyli i idziemy....znowu olbrzymi targ rybny....brrr, ale tez znowu krajobraz inny niz do tej pory....innymi slowami inna wies niz poprzednie:) Przewodnik powiedział nam tylko ze mamy znaleźć piaszczysta ścieżkę i ona nas doprowadzi do domków....hmmm tyle ze tu wszytkie sa piaszczyste-wiec dzięki za kurde wskazówkę...brak mi słów na te zajebiste porady z zajebistego LP....okazuje sie po jakimś czasie, ze ten piaszczysty trak, to nie ten trak...znajdujemy tylko jeden hotel, który wyglada fajnie, bo położony jest na skarpie z widokiem na ocean, domki biało-niebieskie-santorini:)) ale pokoje które nam pokazują sa brudne! I to tak serio brudne, a chcą za nie po 12000, normalnie płaciliśmy po 3 tys?!-wiec idziemy...w końcu stwierdzamy dość-bierzemy Taxi. Tutaj za każdy przejazd płaci sie tysiaka, nie pięćset jak w mieście....Taxi zawiozła nas na właściwy trak....wlasnie te 3 km przed główna wsią. Jedziesz główna droga i skrecasz w lewo...tam przynajmniej 10 roznych "ośrodków":) każdy wyglada tak samo....domki zwane przezemnie kurnikami, takie szeregowki...różnią sie od siebie tym ze czasem całe otoczenie depresyjne, na budowie, a czasem ładne zadbane, zielone z fajna muzyka w tle. Każdy praktycznie na plazy. Z cenami powariowali dalej chcą po 12 tys, chyba ktos zapomniał ze jesteśmy w Afryce, w sezonie deszczowym, podczas ramadanu, i ze TYLKO my tu jestesmy! domki ładne i czyste, ale szukamy dalej. W końcu mamy chatę za 5! Super!







 Śniadanie w deszczu, ale na plaży!

Od razu biegniemy na plaze...pusta. krowy, jakies psy, palmy, chmury, dziki ocean i my....pocztowka-pieknie!! tam skaczemy na falach, albo lezymy w wodzie na brzegu do zachodu slonca, planujac nasza przyszlosc w afryce....dawno juz sie tak nie czulam we wlasciwym miejscu jak tutaj...z wyłączona wieczna potrzeba przemiesczania sie....
Wieczor spędzamy przemilo z kolegami na parzeniu harbaty o dziwo rozmawiając kilka godzin z rzędu po francusku...nie wiem jak:) siedzimy na tarasie naszego opuszczonego hotelu....jest ciemno, słychać ocean, bryza jest super przyjemna, w końcu nie pocimy sie twarzą:) opowiadają nam jak to kiedyś przyjezdzalo tu dużo turystów, ale teraz juz wszyscy kierują sie do wypasnych hoteli-dlatego tez nasz wyglada jakby nikogo tu nie było od kilku dobrych lat, co daje mu dużo klimatu, ale i specyficznej mrocznej atmosfery....pięknie!