wtorek, 9 lipca 2013

Chwila refleksji.

Kolejny dzień w domu z chłopakami, a raczej w moim afrykańskim, męskim akademiku:) Pada...ale miło jak pada. Farmerzy się cieszą, żaby rechoczą, błoto wszędzie, robale wylazły....sezon deszczowy sie rozpoczął.
Ramadanu wciąż nie ma, chyba jutro...ale  oczywiście wszyscy dalej narzekają że ciężko będzie jak nadejdzie:) Ciepło dalej jest....i tak sobie czekamy aż ogłoszą święty miesiąc postu i odkupienia grzechów.

W ostatnią niedziele, przez to że niby ramdan miał być juz w poniedziałek, każdy przyszedł na plaże się wyszaleć przed miesięcznym siedzeniem w domu...imperza była taka,  że takie rzeczy tylko w Gambi, muzyka dochodziła z każdego punktu, z każdej osoby.  Tu każdy swoje reagge nosi na swoim telefonie, każdy sie buja, cieszy, dzieli wszytkim co ma. Po kilku godzinach na szalonej plaży gdzie było kilka imprez zorganizowanych przez sieci komórkowe, nescafe, plażowe bary, ogniska, grile, trafiłam na pool
party. Tam juz party na całego, super muzyka...w ogóle zauważyłam, ze tu nikt nie puszcza muzyki, która mogłaby razić, wszędzie moje rytmy, wstaje rano i już sie bujam, bo gdzieś ktoś głośno puszcza coś fajnego, wychodzę z domu a tam ktoś tanczy na ulicy, bo uslyszał dobry ton, pije kawę u mojego ulubionego pana i on też się buja, podajac mi ją do rytmu, który akurat leci z radia. Basenowe party było zorganizowane przez jeden z hoteli, masa ludzi, każdy w wodzie tańczy, pluska się, własnie do niej wskakuje. Ciepła noc, księżyc świeci, każdy sie bawi i cieszy muzyką....no niesamowite przeżycie:) i tak do rana. Wstałam rano i muzyka wciąż była we mnie. Super taki kraj, w którym każdy kocha muzykę, zna ją, śpiewa i tańczy.

Plan dziś miałam taki, żeby podsumować tą Gambię jakoś. Jestem tu już prawie 4-ty miesiąc, niebawem będę się zbierać, ale wciąż cięzko mi przekazać w słowach to wszytko czego tu doświadczyłam. Asia mnei rozumie, jej pierwsze dni tutaj były takie rekonesansowe, za bardzo nie rozumiała o co mi chodzi, ale szybko się przekonała jak szczególny jest ten kraj i ludzie w nim żyjący...słowa których używają lokalni w prawie każdej konwersacji...its nice to be nice (miło jest być miłym), myślę, że wyśmienicie oddają panujący tu klimat. Tutaj na prawdę każdy wierzy w to stwierdzenie i żyje nim. Jeśli ty jesteś miły dla kogoś, to ten któs będzie równie miły dla ciebie-proste. I faktycznie tak jest zaczynając od najłodszych to najstarszych gambijczyków, każdy jest miły. Uczą ich tego w szkołach?! Każdy poda ci rękę, zapyta jak
się masz...jednym słowem traktują cię tutaj jak swojego, nigdy nie poczujesz się obco, nigdy nie będziesz tu sam. This is Gambia.
Wszystko to tyczy się nie tylko mnie, obcokrajowca, ale tą samą filozofię stosują wobec siebie. Okazywanie sobie szacunku, czy przybijanie sobie respect żółwika:) jest tu codzinnością:) Nikomu tu nie przyjedzie do głowy, żeby coś rozwalić, zaszkodzić komuś innemu...nie! Każdy przecież walczy ze swoim losem, nie jest łatwo, a jeśli dziś zrobisz coś złego to to wróci do ciebie...więc po co-proste! One love, one human race-jak mówią lokalni. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Smiling cost and This is Africa. Często też możesz usłyszeć...Hey do you remember me? (Hej, pamiętasz mnie?)-to niestety często jest trik lokalnych
na przyciągniecie naszej uwagi, zagajenie rozmowy, wyciągnięcie czegoś od ciebie. To samo Hey I want to be your friend (Hej, chcę być twoim przyjacielem). Wiadomo część ludzi tutaj widzi w europejczyach okno na świat. Cokolwiek jednak zrobisz czy ich zignorujesz, czy też wciągniesz się w rozmowe, nikt nigdy nie będzie groźny, czy natarczywy, bo przecież milo jest być miłym i zawsze można uścisnąć rękę brata czy siostry i pójść dalej swoją drogą. Dla mnie po tym czasie jaki tu już spędziłam, hasło hej czy mnie pamiętasz jest groźne, bo z reguły odpowiadam że nie, a teraz juz często się zdarza, że na prawdę się znamy,
a ja albo nie kojarzę, albo nie pamiętam, albo nie rozpoznaje tej osoby...więc lekki zgrzyt i muszę przepraszać. Wiem nie miło, ale ja wciąż muszę czasami sobie przypominać że jestem tutaj i tutaj każdego witasz, pytasz jak się ma, na każdego musisz spojrzeć- bo miło jest być miłym. Czasem jak nie uściszniesz ręki komuś, mozesz dostać wykład, jak to miło jest być miłym i że zawsze powinno się mięc na to wszytko czas. Tylko, że czasem gdzieś sie śpieszysz, bo jestem umówiona czy coś...nie ważne...może dlatego loklani się spóźniają po kilka godzin na spotkanie, bo przecież spotkałem tyle osób po drodze, z każdym trzeba zagadać, więc tak jakoś zeszło...często słyszałam tą wymówkę i teraz już chyba w nią wierzę:)

Życie toczy się tutaj powoli. Każdy robi jakiś mini biznes, stara się zarobić kilka groszy, czymś handluje, ma mini bar z kawą, albo nawet sam termos z pyszną kawą z Senegalu-cafe Tuba, sprzedaję wodę, czy mango...raczej każdy się stara, ale w swoim tempie, tak żeby się nie przepracwać, żeby mieć na dziś, a jutro będzie jutro. Dzień Gambijczyka jeśli jest prawdziwym muzłumaninem, a raczej 80% z nich jest, zaczyna się wczesnie, bo o 5.30. Idą na pierwsze modlitwy. Później oporządzanie placu wokół domu. Wiem, bo kolo 8.00 codzinnie budzi mnie szu szu szu-miotła i zamiatanie. Po tym śniadanie i parzenie pierwszej Ataji. Handlarze otwierają swoje biznesiki. Bankierzy idą do pracy. Oni zaczynają tu najwcześniej i kończą najpóźniej, ale też zarabiają najlepiej. Dzień się zaczyna, słońce zaczyna palić. I teraz zależnie gdzie jesteś, gdzieś centralnie jak market czy główne ulice-widzisz ul, jeśli gdzieś na poboczu-widzisz wieczny czil i relax. Słońce pali, więc każdy chowa się i drzemie w cieniu, coś sobie tam popala, rozmawia z przyjaciólmi,
obserwuje innych, czeka na zmierzch, który pozwoli mu zacząc swój interes i pracę....jakakolwiek by ona nie była-każdy coś kręci na boku. Pieniądz się tu bardzo liczy, każdy tutaj doznał ciężkiej biedy i ubóstwa, więc nic dziwnego, ale też wśród przyjaciół tutaj nie zginiesz, każdy sobie pomaga jak może. Jedzeniem ZAWSZE, każdy się podzieli. BA! nikt tu nie jada sam. Nawet będąc na targu w porze lunchu, każdy cię zaprasza żebyś się dołączył...nietaktem jest odmowa. Rozmowa jest tutaj też bardzo ważna, każdy ma na nią czas...w sumei tu  każdy ma czas na wszytko, dzień spędzasz snując się od jednej albo małej i o pogodzie gadtki, do często fajnych i sensownych rozmów, albo jak wczoraj z panem taxówkarzem/muzykiem
o muzyce, albo jak kiedyś wczesniej z panem sklepikarzem o zanieczyszczaiu środowkiska, bo tu do każdego zakupy wciskają ci zawsze czarne plastikowe epy:), które swoją drogą są fajnym suwenirem, bo na każdej masz kalendarz na dany rok i afrykański kontynent (dumny gambijczyk taki kontynent nosi też na wielkim łańcuchu na szyji)...no ale 20 na dzień ich nei potrzebujesz. Do tego tu nawet wodę kupujesz w woreczkach foliowych, więc czasem jak wiatr się rozchula przed burzą, to masz tych worków latających na niebie więcej niż ptaków, a przecież Gambia to kraj wielkiej różnorodności ptactwa. W każdym razie rozmowa i jej znaczenie tutaj-WIELKIE. Często w rozmowie słyszysz, że właśnie ktoś był u kogoś po poradę, z poradą, że dziś spędzę dzień na rozmowach z przyjaciółmi. Rady te zawsze są przyjmowane z szacunkiem i powagą- do tego stopnia, że czasem mam wrażenie, że mało kto tutaj bierze życie dla zabawy i na żarty. Nikt tutaj nie bawi się życiem z podejściem będzie co ma być....to znaczy kiedy jest czas na zabawę to każdy ją lubi, tańczy i śpiewa- co właściwie jest częścią ich życia, ale jeśli chodzi o codzinność to podejście do niej jest raczej poważne.
Często też można usłyszeć jak ktoś mówi....życie...wiesz, jak coś się nie uda, pójdzie inaczej niż miało...mówimy echh no coż życie...tylko tutaj to słowo ma jakiś inny wydźwięk...nie tak negatywny jak nasze "ehhh życie" - które znowu dało nam w tyłek, a dzieje się tak, bo wszystko jest do dupy. Tutaj "life" wypowiadane jest z większym optymizmem, w sensie no nie wyszło, ale widocznie tak miało być, jak nie to okno, to jakieś inne sie otworzy, trzeba być tylko cierpliwym. Ostatnio mojemu bardzo dobremu znajomemu życie podrzuciło pewną okazję, której się podjął, ale która też szybko zniknęła.
POwiedział - life - ale nie słyszałam w nim zwątpienia, chociaż wiedziałam że cierpi i jest mu smutno,
silnijesza była w nim pokora wobec życia i cierpliwośc połączona z wiedzą, że wszytko będzie dobrze, że tak widocznie miało być. Bardzo mi się podoba to podejście do życia, którego na pewno nauczyli się żyjąc w jakby nie było ciężkich warunkach.
Tak więc dzień kończy się późno i po wielu rozmowach i modlitwach, bo zdecydowanie łatwiej jest funkcjonować po zmroku.

Siedząc na plaży widzi sie tutaj bardzo dużo mieszanych par. Każdy tutaj mówi o miłości, każdy!!o posiadaniu kogoś bliskiego, bo tak łatwiej, o małżeństwie, które przychodzi tutaj od tak, łatwo i czasem nawet po 2 tygodniach znajmości, bo na co czekać, poznanie i akcpetacja przyjedzie później....trochę myślenie jak w Indiach, które już niejednokrotnie mnie ujęło i zastanowiło. Odwrotne dla naszego-
skomplikowanego, wypelnionego analizami i przemyśleniami. Jest tu dużo mieszanych małżeństw.
Myślę, że co druga osoba, która tu przylatuje kończy z mężem. Bo zdecydowanie więcej jest tu kobiet z europy z pięknymi mężczyznami, ich sylwetka i kolor skóry....no nie ma lepszego widoku na świecie:) więc czemu sobie takiego nie zafundować do końca zycia:) Tym bardziej, że podejście do związków jest tutaj przeproste-lubimy sie- weźmy ślub! załóżmy rodzinę!
Rodzina to podstawa, ona da nam szczęście, reszta się jakoś ułoży. I faktycznie jeśli nie masz innych ambicji, poza posiadaniem rodziny- to czemu nie. Życie wśród miłych ludzi, w ciepłym klimacie, w małym afrykanskim raju z pięknymi ludźmi....
Schodzy się zaczynają jeśli jednak masz inne/dodatkowe ambicje i chcesz czegoś więcej od życia. Wtedy już gorzej ze zrozumieniem z ich strony....hmm w sumie chyba nie tylko tutaj tak jest.
W każdym razie teraz już wierzę, że pary te przynajmniej w 50%:) oparte są o miłość, cała reszta niestety głównie o kasę i sponsoring....tak chyba też jest w wielu miejscach.....każdy znajduję swoje szczęście w czymś innym, więc nie mnie oceniać.
Tym bardziej, że to w jaki sposób sprzedają tu miłość i podejście do życia, czyli prosto i zwyczajnie, bez ściem i gier, myślę, że może przekonać niejednego/niejedną wyrwaną ze świata wiecznej niepewności, braku zaufania i złamanych serc....do tego once you go black you never come back;)))

No i zaczęło znowu lać i to jak, a tu wszędzie metalowe dachy, więc wali w nie jak nie wiem:) Bardzo lubię Afrykę i nigdy nie sądziłam, że łatwiej będzie mi się odnaleźć w krajach takich jak Indie czy Afryka bardziej niż w Europie...a może to było zawsze jasne:)
Za 3 tyg przylatuje do mnie Natalia- hurrraaa, tu nadal będzie trwał ramadan, więc uciekamy na południe, ale wrócimy do raju pomyśleć jakby tu z nim może związać przyszłość, a później chyba na jesień znowu Europa....nie chce i to bardzo, ale powoli godzę się z tym faktem, paszport, karty wszystko się kończy, pozatym czasem też tęsknie:)...i wiem, że będzie to tylko kolejny stop/krok w stronę przyszłości i nowych ludzi!:) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz