wtorek, 13 grudnia 2011

Haridwar


Ale mieliśmy dziś dzien....zaczął sie o 6 rano, nie licząc podróży pociągiem, która w sumie nie była taka zła, kraty w oknach, wielkie wentylatory na suficie, ale łóżka jak łóżka i w sumie jak już pociąg zaczął jechać to przestało dławiąco dawać kiblem. Aaa rzecz jasna były dwie ubikacje, ta z dziurą i ta w western style z muszlą: )….pkp standard…

Także będziemy korzystać z tej klasy, bo zdecydowanie lubimy, jak już się wymościsz  tak ze niczego nie dotykasz - to zaśniesz to jak w domu: ) do tego chodzą caly czas z piciem i jedzeniem…lux, trochę mniejszy lux jest na samej stacji jak musisz się przebić przez tłum ludzi śpiących, leżących na peronie, nie wiadomo czy tam zyja, czy czekają….w każdym razie na pewno rozbili tam tymczasowy obóz, z powodów nam nie znanych..
Nad ranem dotarliśmy do Haridwar….host miał nas odebrać po 9.00, więc co by tu co by….bo na dworcu z tymi wszystkimi oczekującymi no kto wie co…czekać 3 godz….no niechętnie…dlaczego….trzeba samemu to zobaczyć, więc znaleźliśmy jakieś schody na zewnątrz, trochę zimno…ale trudno…po czasie  do naszego obozowiska dołączyły się kolejno, małpy, świnie, psy, krowy….tego samego dnia zobaczyliśmy male kózki, knury- wszystko w mieście i wszystko na środku ulicy, pomiędzy ludźmi, straganami, namiotami w których żyją, nami…..Dehli w porównaniu do tego co tutaj się dzieje to było nic….masa bezdomnych, kalek, zwierząt, śmieci….wielki camping na śmietnisku…
Host się w końcu pojawił….ale kończąc bardzo szybko tą historie, która była dla nas mocno męcząca, skorzystaliśmy z hotelu, w którym właśnie siedzę i piszę….
Spacer wzdłuż Gangesu zaliczyliśmy już dwa razy, był to mój pierwszy kontakt z tą rzeka i cóż mogę powiedzieć, tutaj jest całkiem czysta, wręcz źródlana z mocnym nurtem, az dziw że jeszcze jej tutaj nie zasyfili. Wraz ze zmierzchem zaczynają się wieczorne modlitwy, ablucje, po wodzie spływają kwiaty ze świeczkami- bardzo ładny widok dla nas i mocno ciekawe przeżycie, a do tego zachód słońca....szkoda ze tutaj tez z przejrzystością powietrza nie jest najlepiej....bo byłby tysiąc razy lepszy widok.
Ale najlepiej było jak sie wybraliśmy na jedzenie, bo niby rzuciliśmy to, ale czasem wciąż nas ciągnie: ).....tutaj to już w ogóle nie ma nawet mini sklepików z jogurtem, jakąś bula czy czymś...wszytko inne, wszystko nam nieznane....knajp tez raczej zero, tylko te uliczne straganiki na których jedzą lokalni....ooo co to był za ból ...bo głód...a nic co widzimy albo nie nadaje sie do jedzenia, albo nie wiemy co to jest...w końcu po 2 godz chodzenia zaryzykowaliśmy i zjadłam podane na liściu bananowca najlepsze pierożki samosy na świecie, napchane jakąś pacią z orzeszkami, ale pycha w takim sosie, który wybrałam na chybił trafił, jakby rodzynkowym ale pikantnym - pycha!!! Później jeszcze jakieś placuszki z czymś zielonym i czerwonym równie pycha i na koniec deser nie wiem z czego ale mmmmmmm:))) najadłam sie do syta, wybierając całe danie po kolorach od pana który robił je przymnie i zapłaciłam za to 3 zlote!:)))No wiec taki dzień, pyszny!! później jeszcze spróbowałam jakiegoś rarytasa, który okazał sie jakby chałwą ale z mleka i masła z orzeszkami.....Kolejny dzień spędziliśmy podobnie, przechadzając się główną ulica tam i spowrotem, do tego kupiliśmy już prawie jak tutejsi bilet na stacji, co też nie jest proste, ale już zrozumiesz postępowanie to proste-jak wszystko, no więc najpierw trzeba znaleźć formularz,w  nim wypisujesz gdzie, kto, kiedy, czym chce jechać, później ciśniesz się w „kolejce” z resztą ludzi, dajesz panu w okienku formularz i dostajesz bilet- proste!ale trzeba mieć formularz: ) Bilet mamy do Agry , a kolejny do Japiuru- co znaczy że całkiem możliwe, ze nowy rok spędzimy na Goa- jak dla mnie bomba!:))) Ba! milion razy wiecej niz bomba, mega ultra super!!!:)))

Póki co mogę wrzucic tylko piosenkę, ktora chodzi mi po glowie, kto wie jak już długo....zdjecia później, bo net słaby, słabiutki....http://www.youtube.com/watch?v=4wji7fY0bA8

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz