środa, 2 listopada 2011

Turcja 31.10.2011


2 dni podróży, 6 samochodów, w tym głównie TIRy i 2-ie super szybkie fury ze średnią 180 km/h i jesteśmy w Istambule!!! Wjechaliśmy koło 22.00 wiec wrażenie potrójnie niesamowite. Miasto zaczyna się już 20 km przed faktycznymi granicami miasta, domy widać wszędzie, samochodów masa, jeżdżą jak chcą, ludzi i zapachów jeszcze więcej!
No tak, ale jak tu dotarliśmy, wyjechaliśmy w niedziele z Belgradu, ten dzień akurat nie był taki zły, 3 stopy w tym dwa tiry, nasze pierwsze...wspinaczka z tymi plecakami na górę....no ciężko, ale w środku dywany, kawa-fajnie: ) Tak czy siak dojechaliśmy z Maćkiem późnym wieczorem do Sofii.  Bez mapy miasta, lądując gdzieś na przedmieściach miasta, jakimś cudem dotarliśmy bezbłędnie do naszego hosta, który okazał się super radosnym kolesiem, który pracuje jako organizator muzycznych festiwali, więc spędziliśmy trochę czasu gadając, pijąc piwo i po prostu siedząc na jego olbrzymiej kanapie. Rano wspaniałomyślnie odwiózł nas na dobrą miejscówkę do łapania stopa do Istanbulu…miejscówka może była dobra ale czekaliśmy kolo 40 minut na cokolwiek, a to dlugo! naszczęście widok był.....jak poniżej:

Koleś jak mówiłam ekstra, ale okazał się człowiekiem który nie je śniadań- niektórzy tak maja, a my że nie mieliśmy nawet pól lewa, a jedyny bankomat na który trafiłam nie działał, to zjedliśmy dopiero śniadanie na granicy bułgarsko tureckiej kolo 14.00, ciężko było, ale w Bułgarii nawet na stacji nie można płacić karta(?!), więc stop jako najlepsza dieta świata.
aaa do Sofii dotarliśmy tylko we dwójkę, bo Ami z Tomkiem złapali za Serbią jakiegoś tira który miał bezpośrednio jechać do Stambulu, więc mieli jakby szczęście, jakby - bo z tirami jest miło i fajnie ale nigdy nie wiesz co będzie…czy zaraz się nie zatrzymają na kilka godz. przymusowej przerwy, czy nie wezmą cie na jakąś wielką ucztę która trwa kilka godz., czy nie spotkają kogoś na drodze z kim będą jechali po 80 na godz…a do tego dochodzi fakt słabej komunikacji, oni nigdy nie mówią w twoim języku, w każdym razie ich tirowiec okazał się bezpośrednim to Turcji ale z nocką na granicy serbsko-bułgarskiej, więc zostali tam z nim i spali w tym tirze (sms od nich w środku nocy ze śpią w tirze, był dosyć zabawny).
W każdym razie my dojechaliśmy do granicy bułgarsko-tureckiej koło 14.00(koniec świata razy sto) i tam patrzymy kto idzie...Ami z Tomkiem, spotkanie było wielką radością i lekkim zaskoczeniem, bo my spędziliśmy ok noc w domu, a oni w tym tirze…i do tego oczywiście na granicy ich tir musiał stać w kolejce więc w końcu postanowili z niego zrezygnować. Zapomniałam wspomnieć że my do granicy zostaliśmy dowiezieni przez bułgarską rodzinę, starym merolem, ubraną w dresy i pędzącą 180 km/h przez te wsie…Maciek prawie zszedł mi na zawał: )))
Po śniadaniu…w końcu…postanowiliśmy przejść granice, jakieś 4 km, 6 kontroli, wiza i jesteśmy, łapiemy stopa w 4-ke…robimy sobie foty


i jest- zatrzymał się znowu tir i znowu jedziemy bezpośrednio do Istanbulu, kierowca wziął nas na pyszne jedzenie do zajazdu takiego że sama w życiu bym tam nie weszła, a jedzenie takie ze w życiu lepszego nie jadłam...(no prawie,ale pycha!) W końcu dojechaliśmy do miasta, widok jak mówiłam nie z tej ziemi, nasz miły pan, którego nazwaliśmy dobrym tatą, wysadził nas przy moście na Bosforze, stamtąd poszliśmy w kierunku domów, kawałek autostradą, ale tutaj to popularne, z nadzieją na znalezienie jakiegoś busa do centrum, no i udało się, stamtąd metrem do naszego nowego tureckiego hosta i znowu od tak udało nam się trafić bezbłędnie.
Tutaj Maciek czeka na naszeggo hosta, tym samym ma pierwszą IstamFotke:)
Chwilkę później spotakaliśmy się w tym miejscu wszyscy, Ami, Tomek i Sinan-nasz host, poszliśmy do domu spać- po dwoch dniach jazdy i małej ilości jedzenia, ale było super!:)
966 km

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz