środa, 16 listopada 2011

Foca/Selcuk

Filmik pod tytułem nic się nie dzieje....
Poranny spacer po Foca przypomniał nam że istnieje jeszcze slońce i jak to jest wygrzać się w nim. Ogólnie pogoda nie jest tutaj taka zła jak można to wnioskować z moich opisów, poprostu śpimy w chłodniach! Miasto super bo zero ludzi, tylko kilka lokalnych, którzy zbiegli się wokół nas przy zamawianiu śniadania, podobnie zrobiły koty. Typowy widok stąd, ktoś łowi ryby, ktoś gra w karty, nic się nie dzieje-podoba mi się.









Po śniadaniu wróciliśmy do domu pożegnać się z panem żołnierzem i pojechaliśmy do Selcuk. Ktoś tam szybko sie zatrzymał, wziął nas, ale już nie skumał ze chcemy stopem dojechać jak najdalej i zawiózł nas na dworzec autobusowy w wielkim mieści Izmir-częsta nasza bolączka...no nic, żeby nie wychodzić z miasta kilometrami autostradą wzieliśmy minibusa. Jakiś czas później i przedewszytkim kilka spanish słówek później, bo Maciek zaczął mnie uczyć!, jesteśmy na miejscu. Jak zwykle przez przypadek spotykamy Tomka i Amelie i szukamy naszego nowego hosta, który ma tutaj jakiś kebab house Alibaba. Kebaby są tu wiadomo na każdym rogu, ale w sumie kilka zakrętów i już mi ktoś macha...taa to chyba nasz host.
Aaa kilka minut wcześniej na skrzyżowaniu podjechał do nas chłopak na rowerze. Przyjechał/przyszedł tutaj z Belgi i stwierdził ze zabierze się z nami w poszukiwaniu domku. Jedzie do Jerozolimy, część drogi przejechał na swoim trójkołowym pojeździe, później stwierdził, że jednak chce iśc więc go komuś oddał, jak znudził mu się spacer, to znowu kupił rower i oto jest. Nie ma nic oprócz tej wolności, o której tyle się mówi:)) Bardzo ciekawa osoba.
W Alibabie pełno ludzi, turyści 40+, nawet 80+, na rocznej lub dożywotniej przerwie (nasz kolega ze skrzyżowania jest tu z nami i właśnie je jakieś patyki które wygrzebał ze swojego pakunku. Oprócz rowera i jakiegoś słoika i mini plecaka ma ze sobą 50 euro...da się, da!-ale czuję się przy nim jak księżniczka na lux wakacjach....) podróżujący po świecie tak jak my, tyle że busami....ciekawy klimat, bo knajpa jakaś na końcu świata, pełno tutaj kartek z różnych stron świata i pełna turystów, nawet w Istanbule ich tylu nie widzieliśmy. Zjedlismy coś i poszliśmy do domu, nasz host przyjął też Belga, na początku niby nie, ale jak Belg powiedzial że ok, pójdzie spać gdzieś tam, to jednak znalazło sie miejsce dla niego...miło. Teraz leżymy na materacach, cieplo z kozy nasz grzeje, jakaś para z Austri żyje z nami, syn hosta uczy sie angielskiego na jutrzejszy test, ma być jeszscze jakaś japonka. Taki hostel wypełniony ludźmi, którzy podróżują bez celu i bez daty powrotu:) Jutro rano jedziemy oglądać Efez-w końcu jakieś kamienie:)
Na zdjęciach ciężko oddać tutejszy kosmos.



I tak wciąż uwielbiam życie na plecaku!:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz