poniedziałek, 21 listopada 2011

Denizli-kaj my som razy sto/Miasto koguta

Aktualnie siedzę w mercedesie na tylnim siedzeniu z dwoma proTurczynkami, w sensie zabandażowane po nos, ale  jedna karmi piersią, druga za pomocą słownika próbuje się ze mną skomunikować, a Maciek na przednim siedzeniu, bo wiadomo jest chłopakiem, słucha makabrycznej techniawy. Aa i jedziemy 23 samochodem od wyjazdu z domu. Za oknem góry góry i słońce. Jedziemy z Denilzi do Kas.

Trochę będzie chronologicznego chaosu....

Będąc w Selcuk zobaczylismy też Efes:
 Turecka jesień w listopadzie. Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
Maciek foto.
Opuściliśmy Selcuk jak zwykle nad ranem, koło 13.00: ) Mehmet-nasz host, kolejny super dobry i szczery człowiek pożegnał nas pysznym tureckim śniadaniem : jajo na jakby jakimś mięsku, pycha tutejsza nutella, dżemiki kawa-pycha. Wszystko podane na gazetach:)

Mehmet ma swoją restauracje w Selcuk Alibaba kebab-reklamuje się w Trip advisor jest też w Lonely planet, do tego hostuje dużo ludzi z cs, którzy wiadomo jedzą u niego. Fajnie to sobie wymyślił, nigdzie do tej pory nie spotkaliśmy tylu turystów ,ale o tym już chyba pisałam:) Lokal jest obwieszony laurkami od klientów z różnych stron świata.
Alibaba jest prowadzona przez Mehmeta, jego syna i brata, wszystko po to żeby pewnego dnia, jak tylko syn skończy szkole wyjechać w podobną podróż jak nasza-nieźle co?!:)
Więc startujemy… Tego dnia jak Johan vel Jezus z Belgi zjedliśmy tylko to co nam ludzie dali: śniadanie, mandarynki, jakieś słodycze, baton i tyle:)

Najedzeni wyjechaliśmy, szybko nam poszło bo stop tutaj zwykle nie zajmuje więcej niż 10 min, do tego póki co ostatnio mieszkamy blisko autostrady:)
W Denizli jesteśmy koło 18.00, pisze do naszego hosta że jesteśmy na miejscu w którym się umówiliśmy, (swoją drogą właśnie do mnie doszło że od miesiąca mieszkamy tylko na CS, prawie codziennie jedziemy stopem i non stop chodzimy i łazimy-ale super takie życie jakby zrośnięcie z plecakiem bardzo mi służy i cieszy, właściwie im więcej się dzieje tym więcj mam energii na to wszytko)zazwyczaj odpisują po 15 min że zaraz po nas będą. Tym razem siedzimy, czekamy, pijemy herbatę, idziemy siku do pobliskiego szpitala, przenosimy się do jakby knajpy a raczej jakby poczekalni dla bezdomnych, dzwonimy, piszemy i nic....czyżby za dużo szczęścia i chwalenia cs ostatnio?!? W końcu przyszedł czas na plan B, idziemy szukać netu i ewentualnie jedziemy do Pamukale znaleźć hostel. Lonely planet mówi ze są tam jakieś za 20 TL , wiec mogłoby być. Kafejki internetowe jak i kafejki do grania na PS są tutaj na każdym rogu, podobno mają one nawet VIP roomy?! W kafejce się rozsiadamy Amelia mówi spoko spoko ona zawsze w kafejce znajduje rozwiązanie....wchodzę na swoje konto CS i kurde koleś który miał nas przenocować właśnie usunął swoje konto na cs?!jeszcze nigdy mi się to nie przytrafiło!! Jakto?!?nic dziwnego że czekamy na niego już 3 godzinę, nigdy nie miał zamiaru się po nas zjawić. Dobra jest coś takiego jak emergency cs, wchodzimy tam i jest jeden koleś z Denizli który pisze ze zawsze można do niego dzwonić, jest tez numer, co prawda nie ma referencji ale ma foty, jakiś tam profil...trzeba zadzwonić...jak zwykle chwila zawieszenia, kto dzwoni, ok Amelia dzwoni, po jej minie widzimy ze jesteśmy uratowani, koleś Kamil -zaraz po nas przyjedzie. Hurraa W tej samej chwili w której Amelia się rozłącza, podchodzi do nas jakiś młody Turek, pyta czy jesteśmy z Polski , my ze tak i zaczyna mówi do nas po polsku?!? Jak to możliwe że w takiej dziurze jak ta, w kraju gdzie mało kto mówi nawet po angielsku, znalazł nas Turek mówiący/uczący się polskiego?!?! No wiec Mali był tego lata na wymianie w Białymstoku, chce się nawet nie wiedzieć czemu przenieść do Polski i studiuje medycynę. Mówi ze ma tutaj kilka polskich znajomych z Białegostoku, ze chętnie nas przenocują, ze w ogóle lubi Polaków bardzo i ogólnie wydaje się mega fajny i przyjazny. Z chwilą jak opowiadany Maliemu o naszej przygodzie zaczynamy żałować ze nie pojawił się w naszym życiu 5 min szybciej i ze musimy czekać na tego obcego kogoś z cs.
Poważnie wszystko wydarzyło się jakby w jednej chwili, siedzieliśmy w poczekalni, nagle ta kafejka, brak noclegu-nowy nocleg-kolejny nowy nocleg z nieba.
Tomek ma dużo obaw w stosunku do Kamila... No ale już się umówiliśmy...za 15 min podjeżdża po nas wielka fura z dwoma chłopakami w środku, pakujemy się. Mali martwiąc się o nas pyta sie ich gdzie jedziemy. Wymieniamy się numerami telef i umawiamy na jutro, bo chyba w tej chwili juz wiemy ze na tym emergency cs nie posiedzimy więcej niż 1 nocy:)
Podjeżdżamy pod ich dom. Ja z Maćkiem taksą, bo nie zmieściliśmy się do samochodu. Tomek z Ami z nimi samochodem. Wchodzimy i melina 100, w "łazience" coś niby wanna, brązowa, ochydna, zamiast ubikacji dziura- źle, ale jest UFO-grzejnik, jest dach i lóżko wiec niby ok. Mali pisze i martwi się o nas, no ale nie wyjdziemy teraz nagle. Zaczyna się w melinie impreza, schodzą się jacyś ludzie, naszym chłopakom zaczyna się świecić czerwona lampka bardziej niż zwykle. Amelia i ja uważamy ze może nie jest jakoś extra ale damy radę. Impreza trochę potrwała w naszym pokoju. W końcu gdzieś wyszli, my szybko poszliśmy spać po deoprysznicu z planem że z samego rana zbieramy się stąd.
Melina.

Oczywiście jakto my, budziki przespane co tam plan "bezpieczeństwo"sen jest najwaznijeszy:) Wstajemy po 9.00 (i tak wcześnie jak na nas) szybko się pakujemy i jest koszmar się kończy! Nie było mega źle, bo dali nam schronienie, host był bardzo dobry dla nas, poprostu warunki w których żyje nie są zdecydowanie naszym światem. No i  klimat tam był....mocno średni. No nic na przyszłość nie będziemy spać u ludzi bez referencji.
Mali już na nas czeka w swoim domu, jakie to niesamowite że sam spadł nam z nieba i jeszcze mówi po polsku. Mieszkanie ma takie ze po tych wszystkich melinach myślałam ze nie ma tu takich-normalnych mieszkań. Bierzemy prysznic, opowiadany mu co przeżyliśmy, jemy, bardzo się cieszymy jego towarzystwem i jedziemy zobaczyć Pamukale.
Wszystko pięknie ładnie, łapie nas tam zachód słońca- super ładnie do tego brodzimy w ciepłych źródłach.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
 Baby z epami towarzyszyły nam cała drogę.  Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
  Maciek foto.
Maciek foto.
Wychodzimy stamtąd a tu brak busa do naszej wsi....ale jakto zazwyczaj bywa po kilku chwilach znajduje się ktoś, kto mówi że nas podrzuci w końcu jesteśmy turystami. Bierze nas przewodnik z norweska wycieczka +80l. W busiku robią nam nawet miejsce do tego pilot Turek  ma żonę z Katowic:)

Spędzamy wieczór z Malim oglądając Polski film, przy okazji Polska kinematografia wiadomo daje dupy zawsze, ale jeśli ktoś wciąż się łudzi ze może powstać coś dobrego to Korowód ,pomimo tego ze Stuhra, nie jest jednym z tych filmów. Mali kupił sobie ten film w biedronce w Białymstoku bo jakaś super Karolina tam gra:) przeuroczy jest nasz nowy kolega, zwłaszcza jak mówi po polsku.

Maciek w Doluszu.

Byliśmy tez w sklepie po coś dobrego. Kupiłam sobie z Mackiem taki tutejszych pudding już nieraz go jedliśmy mega dobry słodki, specyficzny, na zimno w opcji również czekoladowej:) jednak ten okazał się jakiś dziwny, bo niby na słodko niby pudding, a smak rzepy?! Co dziwniejsze po jednej łyżeczce wydaje się nie do zjedzenia, ale już po trzech chcesz więcej i więcej bo taki dobry:)

Droga Denizli-Kas-nie najlepiej, niby 300 km, niby tak tu łatwo ze stopem ale coś na chwile szczęście nas opuściło. Jedziemy już chyba szóstym samochodem i wciąż mamy daleko do celu-Kas-a jest już ciemno, ciekawe gdzie będziemy dziś spać.
Ale i tak dzień ciekawy, jechaliśmy z fajna turecką parą, która będzie brała ślub za rok a Alani, jak zwykle z tirowcem pseudo poliglotą, który wziął od Maćka numer telef bo za 7 miesięcy będzie w Polsce, w ogóle to była tragedia dnia dzisiejszego bo wiózł ze sobą 25 ton cytryny, wiec zwalniało go to do 10km na godz jadąc pod górę...w sumie mogło spowodować  że zastał nas zachód słońca w drodze:) on w zasadzie sam na wahaczył i wziął, bo staliśmy w jakiejś dupie, nic się nie zatrzymywało, on jechał w trochę innym kierunku niż nasz , no ale jechał też na południe - więc się zabraliśmy.


Często tak jest ze wręcz my przegapiamy samochody a one cofają, trąbią na nas i same chcą nas zabierać.
Teraz jedziemy z nauczycielem angielskiego, swoją droga jeśli nauczyciel ma tu taki „świetny” angielski to nic dziwnego że mało kto włada tutaj tym językiem. To znaczy super ze w ogóle mówi, ale żeby od razu nauczyciel?!? Tak czy siak uratował nasza sytuacje, bo wziął nas jak już było zupełnie ciemno ze strasznej dupy, napoił nas soczkami i herbatą-nie jest źle, ale do celu to nie wiem czym dojedziemy.
W zasadzie każdy dzień jest taki ze nie wiadomo gzie jedziemy i gdzie wylądujemy. Znaczy my wiemy gdzie jedziemy, gorzej z komunikacja z kierowcami, często zgadujemy czy faktycznie jadą w naszym kierunku. Póki co zgadujemy dobrze. Obserwujemy znaki, czasem do celu jedziemy na okrągło, ale byle do przodu:)

Jejjj jesteśmy w jakimś mieście na F niedaleko Kas, byliśmy już w mieście koguta, figi, oliwek, to miasto jest miastem mandarynek.  Widzimy morze, jest super ciepło . Sady mandarynkowe są tutaj czasem aż po sam horyzont, do tego standardowo w każdym miesicie rosną drzewka z przepysznymi owocami. Do tego często pola bawełny.

Ostatni stop wysadził nas 2 km od otogar czyli dworca autobusowego dał po jabłku i poszliśmy pomimo tego ze każdy mówił ze dworzec może już być zamknięty. Wchodzimy na dworzec. Bus do Kas właśnie podjeżdża, my odjeżdżamy z nim-idealnie!! Koleś z cs już dzwonił, będzie na nas czekał na dworcu. Wielka radość bo jednak się udało.
Jedziemy tym busem i jedziemy serpentyny takie ze baba przed nami chyba zaraz się zrzyga, fuj cherla non stop, wije się, blechhh jest nam obojgu niedobrze przez nią.

Koniec dnia, za nami w sumie 29 samochodow, jakieś 3500 km, jesteśmy w ciepłym domu, banan przed snem i tyle na dziś: )



1 komentarz:

  1. Oh jak cudnie, że..że Maciek ma na drugie "foto"!:)
    MotoMaLta

    OdpowiedzUsuń