środa, 28 marca 2012

Bagan

Podróż samochodem znad morza była bez porównania lepsza, szybsza i bardziej komfortowa niż ta nad morze. Do tego jak zwykle nie obyło się bez przygód:) zlapalismy gumę, co podobno tutaj jest czeste. Pomimo tego Te nie miała ze sobą lewarka, ale jak zwykle ktoś się zatrzymał, ktoś miał lewarek, ktoś wymienil koło....tutaj każdy sobie pomaga i nie chce niczego w zamian. 
Dotarlysmy do naszego polskiego hosta wieczorem. Zborek już na nas czekał. 
Marek ktory pracuje tutaj w biurze podrozy opowiedzial nam duzo o tym jak sie zyje teraz w Yangon. Jak warto się teraz tutaj zakrecic w turystce bo za kilka lat bedzie tutaj turystyczny boom, który z reszta już się zaczyna. Marek mówi ze pracując tutaj w biurze podróży nikt nie szuka klientów, bo jest ich masa, wiec praca jest przyjemna bo bez stresu. Firma traktuje go jak członka rodziny, łapie kontakty na każdej płaszczyźnie bo jego oko człowieka z Europy liczy się tutaj w każdej dziedzienie, od aranżacji wnętrz nowego hotelu, do kierunku i jakości wycieczek....mówi ze birma jest w tej własnie chwili jak Polska sprzed 20 lat. Do tego w najbliższa niedziele maja tutaj wybory, które są barzo ważne, bo jeśli wszytko pójdzie dobrze i uczciwie wiele sankcji zostnie zniesionych-wiec niejako bierzemy również udział w tworzeniu się histori jako wolni obserwatorzy:))

Wracajac do nas....jedna noc i znowu szukamy busa żeby jechać dalej. Teraz Birma jest już poza sezonem wiec nie było problemu ze znalezieniem busa na ten sam dzień. Jest masa agencji, znaczy może nie masa, ale kilka agencji koło dworca, ktore sprzedają bilety na autobus. Mało kto podrozuje tutaj pociagami, bo są podobno zawsze spoznione, powolne i trzy razy droższe. Bilet dostaliśmy, adres dworca autobusowego na którym mamy się pojawić za kilka godzin tez, kupujemy po drodze jajka żeby w domu zrobić jakieś jedzenie i tyle. 
Na dworzec bierzemy taxowke bo są tutaj raczej tanie. Dworzec wyglada jak małe autobusowe miasteczko, do ktorgo nawet musisz uiścić opłatę żeby się dostać, która oczywiście pokrywamy my. Kierowca zostawia nas po jakaś budka gdzie ma się pojawić bus. Rzecz jasna nie o 16.00 jak nam powiedziano tylko o 16.30:) okazuje się tez ze na dworcu bilet na autobus jest jakieś 3 dolary tańszy. Na dworcu oczywiscie robi sie wokol nas wianuszek lokalnych sprzedajacych wszytsko i nic. Robimy kilka zdjec, pojawia sie bus, wsiadamy jedziemy. Nawet wygodnie, droga faktycznie szok!! Nowa jak niemiecka autostrada-jak to możliwe, nawet zajady są, oczywisie na azjatycka modlę ale są!
Nic nie jemy jednak, bo nie wiem co tutaj się dzieje, ale każdy z nas ma problemy z zoladkiem, mniejsze lub większe ale coś jest nie tak....przeżyłam Indie i resztę, a tutaj...no nie wiem. Wszytko po pierwsze jest tłuste i o jakimś dziwnym smaku, kuchania tutaj nie jest poprostu dla nas, wiec od kilku dni jemy głownie chelb i wodę:) bo o owoce tez ciężko. 
Powiedziano nam ze podroz trwa 12 godz albo wiecej, wiec idziemy spać bo cała noc jazdy przed nami....hahha koło 2.00 budzi nas kierowca i mówi ze jestemsy-jakto?!? Jeśli nie jesteś na czas to zawsze przez obsuwe, a nie kilku godzinne przyspieszenie!! Chcąc zaoszczędzić na noclegu(halo dlatego wzięliśmy nosny bus) rozbijamy na dworcu namiot:) lokalni którzy wydaje się ze tutaj nie śpią...pomagają nam, dziwią się na nasz domek, ale pomagają nam przenieść bagaze, przysuwaja krzesła, dają wodę....niesamowicie milo dzięki czemu na pradwde czujesz się bezpieznie. Koło 5.00 budzimy się bo życie się zaczyna, sklepy się otwierają, nowe autobusy przyjeżdżają, konie się karmi....tutaj w ciagu dnia jest taki upał, ze to glowne życie toczy się pomiędzy 5.00 a 11.00 rano, pózniej wszyscy próbują przterwac dzien w poldrzemce, żeby wieczorem coś zjeść, ale tez nie za dużo bo wciąż upał. Pozatym to ich jedzenie....makaron z czymś dziwnym na zimno, a obok ciepła zupa żeby ogrzac te nudle....albo super tłuste smażone chlebki czy samosy...nic dla mnie, a już na pewno nie przy tej pogodzie. Im jednak to nie przeszkadza i cisną nudle od rana:) 
Także pierwszy dzień był wykanczajacy, na dziendobry spanie w namiocie, pózniej poszukiwanie taniego domku, krótka drzemka, żeby przejehac się konnym zaprzegiem na stare miasto i zobaczyć te tysiące świątyni, bo Bagan miastem ponad 3000 swiatyni! Widok zwlaszcza rano kiedy powietrze jest jeszcze nie dokonca przejrzyste po nocy i unosza się w nim tumany kurzu-jest niesamowity. Setki pięknych starych świątyń, czasem ze złotym czubkiem, czasem zwykle kamienne, czasem olbrzymie na które możesz się wspiac, czasem malutki ukryte gdzieś pod palma. W każdej siedzi dostojnie budda. Atmosfera jest tutaj spokojna i jak sprzed setek tysięcy lat kiedy je wybudowano-niesamowite miejsce. Oglądamy kilka wnętrz i wracamy do pokoju. Robi się południe, najwikesze słońce....jestemy zmęczeni jak nie wiem co...idziemy spać, żeby obudzić się wieczorem i coś zjeść...coś czyli znowu albo nudle albo suchy chleb-jejj, tęsknię za ciastczkami, o których tez tutaj można zapomnieć. 
Ale widac ze miasteczko za kilka lat a nawet może miesięcy będzie pełne turystów i sklepów jak to mówimy dla bialych i knajp dla nich, już widać ze powstaje włoska knajpa, wifi zaczyna być popularne, wolne ale jest-zmiany zmiany, ale póki co dla nas jest tylko lokalny market, na którym ceny suvenirow są jak z kosmosu, zapylona droga i kilka moteli. Za które tez już sobie liczą przynajmniej 5 dolarów plus 10 dolarów opłaty ze tutaj jesteś....
Kolejnego dnia budzimy się z Supon o 6.00 żeby jak loklani mieć coś z dnia. Zborek zostaje spać. Po drodze mijamy wesele o 6.00 rano?! Zostajemy zaproszone do zdjęć i na śniadanie (weselne nudle) pijemy toast z para młoda i w szoku z powodu porannego wesela wypozyczamy rowery i jedziemy do starego miasta. Jest pięknie, Grupy młodych i bosych mnichów mijają nas po drodze. Co rano zbierają w każdej knajpie czy moteli kasę lub jedzenie....dziwny zwyczaj....dając w zamian szczęście i pomyslnosc. Pijemy kawę w loaklnej knajpie, zwiedzamy, robimy zdjęcia, cieszymy się cisza. Kupujemy tez kilka kolejnych pierdol do plecak jak kolejna piękna i wyjątkowa w swoim rodzaju bransoletka:).....i tutaj niesamowite jak nawet najmlodsze dzieci potrafią świetnie mówić po angielsku! Robimy sobie przerwę w jakimś wypasnym hotelu, bo po weekendzie nad morzem zauwazylsymy ze jeśli wejdziesz tutaj do hotelu to nikt nie pyta co i po co...jeszcze się tutaj tego nie nauczyli, ze ktoś z zew może przyjść:) wiec pijemy kawę siedząc w cieniu nad basenem siedząc a raczej leżąc na wygodnych fotelach...niestey porę sniadaniowa przegapilysmy....:/)
Skorzystalysmy tez z ich wifi....ale wszytsko wolne....teraz jemy papaje i czekamy na późne popołudnie żeby pojechać na zachód słońca do świątyni. 
Jutro o 4 rano mamy autobus do Inle lake, tam kilka dni i czas wracać...a raczej jechać dalej:) 
Swoją droga im wiecej rozmawiam z Supon tym się okazuje ze wiecej mamy wspolnego a jak zaczniemy porównywać nasze doswiadczenie i przygody z podróży to aż przerazajaco podobne życie mialysmy ostatnio no i to imię-szok!!:)  

Przy okazji, jak bardzo się postarasz to Internet znajdziesz jednak wszedzie:)
wrzucam to co napisałam na szybko i z komórki bo kompek wciąż chory wiec sory za błędy:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz