Pozegnalam się z Michałem na skrzyżowaniu gdzieś w Inle lake, on pojechał do Mandalay, ja spowrotem do Yangon. On zostaje tutaj jeszcze 2 tygodnie i chce jechać na północ, ale większość terenów i dróg wciąż zamknięta dla turystów, ja wracam za 2 dni do bkk.
Kolejny autobus, wsiadamy do niego z Supon jak za karę, ale dobra ostatnia tutaj taka podróż. Jak zwykle muzyka głośno, lokalni są tutaj bardzo muzykalni, wszędzie zawsze leci głośna muzyka, sami dużo grają na gitarach i śpiewają zwłaszcza nad ranem. Tyle dobrze ze w busie jest klima i są okna-milo z ich strony za podstawienie normalnego pojazdu:) jedziemy jedziemy po drodze kupuje 3 kg mandarynek, bo tez nie da się tu kupić niczego w małej ilości, wor owoców albo nic, wielka paka jakiś ciasteczek, albo nic, 10 pocztowek naraz zamiast jednej (przy okazji z tymi pocztowkami i slaniem ich przezemnie chyba nic nie będzie, wiec tych którzy wciąż czekają....przepraszam).
Mieliśmy dojechać nad ranem, jesteśmy nad super ranem, czyli 4.00 w nocy, całe miasto toczy już swoje życie, tutaj knajpy ze śniadaniem otwierają się o 3.30!!
Za wcześnie żeby złożyć wizytę Olivierowi w niedzielny poranek....aaa bo ost noce spędzamy u niego, tam gdzie się poznalysmy z Supon, tam się rozstaniemy:) zadzwonilysmy do niego z inle i powiedział ze nie ma problemu:)
No wiec biorąc pod uwagę ze tak wcześnie jak gdyby nigdy nic bez słowa rozkladamy obóz z supon na dworcu i idziemy w kime na 2 godziny-norma. Budzimy się i znowu jakby nigdy nic zaczynamy jeść manadarynki i dochodzić do siebie. Po sniadaniu bierzemy busa i jedziemy do domu, wciąż jest lekko wcześnie wiec po drodze jemy kolejne śniadanie tym razem z kawa i smiejemy się z naszego życia i tego co tutaj razem przezylysmy. Bo birma zdecydowanie była najwieksza przygoda pod względem podróżowania, upalu i brudu i zmęczenia dla nas obu-dała nam w kość ale dzięki temu tez było przefajnie.
Ostatni dzień razem, bo Supon jutro już leci do bkk, spędzamy na zakupach-chociaż raczej ciężko tu o coś fajnego, necie i spozywaniu lokalnego piwa. Wieczorem jeszcze pozegnalne piwo na które wybraliśmy się w trójkę i tyle-koniec-smutne to jak zwykle, ale wydaje mi się ze jeszcze się spotkamy, ona tez póki co nie planuje powrotu do domu.
2 tyg razem minęły mi jak 2 dni-strasznie fajnie było znowu podróżować w większej ekipie, bo może momentami ciężko było ale ogólnie wspólnie zawsze wychodzi na plus i mniej meczaco niż w pojedynkę, bo nie jesteś sam do ogarniania wszytkiego, wiec zawsze jest lżej razem. Do tego na prawdę się dopasowalysmy, jak trzeba bylo spać na dworcu - nie ma problemu, trzeba wiecej zapłacić za coś tez spoko, do tego jak widać na filmikach cały czas był śmiech z czegoś i działo się bbb dużo-myśle ze był to jeden z lepszych okresów podczas całej mojej podróży. Ale teraz odpoczynek. Przyszły ostatnie dni dla mojego plecak, stop, olej, upał zmeczyl go jak i mnie, wiec muszę nowy, kompka trzeba wyleczyć, sama muszę się doszczepic i przedewszytkim zebrać nowe siły i pomyśleć co i jak i gdzie dalej-bo pomsly mi się skończyły, albo mam ich za duzo i nie widze tego jednego:) do tego mam już lekko dość wiecznie brudnych kibli, kurzu i pylu wszędzie, szukania domku co wieczór, busów tak pzedewszytkim busów!! Głowa mówi jedzmy dalej dalej, ale cialko mówi pauza-wiec pauza:) A żeby ironia losu tez miała swoją role w tym wszytkim jadę odpocząć do..... Indi:))) tam zamkne się w jakimś ashramie, odpoczne i za jakiś czas rusze dalej, bo jak najbardziej chce dalej. Pomimo wszytkich "narzekań" wciąż czuje ze ten tryb życia gdzie każda godzina dnia jest inna i zaskakująca jest dla mnie. Tylko muszę odetchnąć w końcu to już rok odkąd wyjechalam do Norwegi-czyli zaczęłam to wszytko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz