środa, 28 grudnia 2011

Obrazki Jaisalmer.

 Miotła ze sztylem, nie takie oczywiste jakby się wydawało i nie wszędzie je mają.

 Miał być pokaz wielbłądów, był koncert dla army vip:)
 Jak oni te dzieci tu ubierają?!:)
Szmata na głowie musi być noszona przez rok czy dwa po ślubie, kolejny powód by wyjść za mąż...
 Ktoś tu był na camel safari:)

 Szmaty, szmaty, szmaty, hipi-extra szmaty....

 Kupiłam dwie;))
 Wejście do fortu.
 Szczęśliwa rodzina w suwenirowych turbanach.











wtorek, 27 grudnia 2011

Z deszczu pod rynnę, tylko na odwrót- jak to się mówi…kot spada na cztery łapy, czy cos w ten deseń.


Przyjechaliśmy do Jaisalmer, najgorszą opcja z możliwych w Indiach, nocnym busem….na wymęczonym nas „napadł” ktoś z busa, żebyśmy się przygotowali bo jak będziemy wysiadać to napadnie na nas tłum naganiaczy, że on nam może pomóc, że jest z busa i jest odpowiedzialny za darmowy przewóz dla nas do miasta….nie myśląc wiele, z wielka radością w sobie, że w końcu koniec tego horroru i wielkim zaspaniem po nieprzespanej, skaczącej co 7 minut pod sufit nocy, poszliśmy za nim….a właściwie przepchaliśmy się przez tłum much/naganiaczy, natrętnych jak nigdzie dotąd- no nie dało się przejeść, dotykali nas, szarpali, targali….ale nasz super pomagier wsadził nas do jeepa, nadział historiami, że on wie jak to jest…że on nas za darmo zawiezie do super hotelu, którego póki co nie ma jak oni tu mówią w biblii-lonely planet- i dlatego taki tani, bo ci z lonely planet…no woda sodowa im do głowy uderza i zamiast się cieszyć turystami to windują ceny…..że jest tam wszystko, napoje za darmo, net, ciepła woda, wygodne pokoje-jednym słowem raj. I tak było, znaczy tanio+spoko pokoje, bo cała reszta…niebardzo….o ciepłą wodę walczyłam godzinę raz z nimi, mówiąc że nie zapłacę jeśli jej nie będzie…po godzinie była…letnia…ale nieważne. Pierwszego dnia właściciel był miły, mówił, spoko spoko teraz chill jutro pogadamy o safari, bo Ami z Mackiem byli tym tematem jak najbardziej zainteresowani, tylko wiadomoza rozsądną cene, tak…ja nie bardzo, bo już zrobiłam to dwa razy w życiu, natomiast Tomek niedomaga teraz z kolanem. W każdym razie pewnego wieczora przeczytaliśmy w naszej biblii….swoja drogą może powinnyśmy bardziej się w nią wczytywać przed przyjazdem do danej destynacji i bardziej jej ufać…ze w Jaisalmer należy uważać na naganiaczy, którzy pojawiają się już w busie, bo wsiadają przystanek wcześniej, zabierają cie do mega taniego hotelu, tylko po to, żeby później namówić cie na super drogie wielbłądy na pustyni. Tu zobacz- jak bardzo oni maja to pochytane, a niby tacy niekumaci! Ta uwaga była napisana wytłuszczonym tekstem…ale nam wtedy jeszcze, ciężko było w to uwierzyć….ale dzień później właśnie tak się stało….jak już przeszliśmy do konkretów, czyli ceny z właścicielem hotelu…bo tez nie chciał nam jej zdradzić wcześniej….okazało się ze z nim nie pojedziemy, bo chce dwa razy więcej niż napisane jest w przewodniku….nagle okazało się ze miejsc w hotelu na kolejną noc już dla nas nie ma….w sumie nie przejęliśmy się tym zbytnio…bo raz przespaliśmy dwie noce w super ładnym hotelu w forcie na pustyni za praktycznie free, a dwa na safari nas nie naciągnął. Po krótkiej analizie sytuacji stwierdziliśmy ze chyba cs musi wrócić do łask….
Dzień później mieszkamy na przedmieściach miasta….czyli extra bo na hinduskiej wsi, cisza, spokój, za oknem już tylko pustynia, pod oknem krowy, nikt nas nie namawia na nic i nie chce od nas kasy, której nie mamy. U hosta, który również ma swój hotel, ale jaki…..rewelacyjny, co prawda w nim już nie ma miejsc dla nas, więc gości nas w swoim domu(haha), mini pałacu….prysznic wciąż z wiadra…..swoją drogą spędziliśmy dziś śmieszny wieczór z kolesiem z Niemiec, który tez tutaj jest już miesiąc i wymieniliśmy się podobnymi refleksjami na temat tego kraju, nawet nie podobnymi ale tymi samymi….że to nie incedible India(niesamowite indie), tylko exhausting idnia (męczące Indie) , że bus to najgorsza droga komunikacji tutaj….ze też chciał płakać po 3 godzinie w tym busie i wszystko go bolało od skakania i upadania na fotelu na dziurach, ze w ogóle fotel nie działa i ciągle cos z niego odpadało, ze kierowca zatrzymywał się na każdej stacji i pil, ze już się przyzwyczaił do wiadrowych pryszniców, ale niech chociaż czasem będą cieple, że nie spędził tu ani jednej ciepłej nocy, że bieda i ubóstwo jest tutaj przerażające, że nie da się nic załatwić, ze bilet na pociąg w Delhi tez kupował 3 dni, bo nie dało się z nikim dogadać gdzie i jak to załatwić, że niektórzy turyści tutaj chcą być bardziej hinduscy od hindusów, że ubierają na siebie super popularne tu (nie wiedzieć czemu) tiszerty z napisem being human, że szukają zenu i oświecenia w najbardziej turystycznych miasteczkach, a po kąpieli w Gangesie krzyczą jak bardzo czysto i hindusko się czują, że w hotelu za który obecnie płaci dosyć dużo jak na tutejsze warunki, bo są święta wiec sobie pozwolił, na ciepłą wode musi czekać Tylko 5 minut: )….no prześmiesznie z nim było, bo się okazało ze nie tylko my odbieramy tak ten kraj i że wszyscy przeżywamy to samo….ale o czym to ja….a ze mieszkamy na super cs…jutro Ami z Maćkiem jada z naszym hostem na pustynie…także fajnie wyszło, ze korzystamy z jego usług…natomiast ja z Tomkiem, mamy zamiar spędzić cały jutrzejszy dzień na dachu jego hotelu, siedząc z widokiem na fort, w słońcu, na kanapie, albo na huśtawce…jeszcze zobaczę…pewnie publikując tego posta, będę siedzieć na jednym z wymienionych….rzecz jasna po tym wszystkim co przeszliśmy nie jesteśmy już pewni czy aby na pewno nasz host jest w porządku, ale staramy się ufać, że co jak co ale cs i jego referencje nas nie oszukają i że w tym kraju musi być ktoś spoko….
W każdym razie póki co jest mega dobrze, dzisiejszy wieczór spędziliśmy na wspomnianym dachu, przy ognisku, dookoła świeczki, relaksująca muzyka, lampiony, pyszne jedzenie, fajne towarzystwo….no jakby idealnie: ) Niemiec powiedział nam też, że w południowej wschodniej Azji w końcu odpoczniemy i ze będzie lepiej, także jest nadzieja….więc póki co staram się żyć tym czym żyje od miesiąca….absurdem dnia codziennego i zenem, żeby to jakoś przetrwać….brzmi to niegodnie, wiem…bo Indie, bo słońce i przygody, ale zeby zrozumieć ten kraj i to co się tutaj dzieje….no może nie zrozumieć bo tego się nie da, tak samo jak nie da się zrozumieć ludzi którzy tu zyja….tak czy siak chodzi mi o to ze trzeba tu się ruszyć i przeżyć ten „burdel”, bo jakiekolwiek opowiadania, zdjęcia, słowa, relacje nie sa w stanie oddać tego co mogą zaoferować Indie. Setki intensywnych wrażeń czy fascynujących wydarzeń bez ograniczeń narzucanych przez rzeczywistość czyli nieziemskie przemęczenie, kontakt z biedą nie do ogarnięcia, zanieczyszczeniem powietrza milion, stertą śmieci, kolorami, widokami, smakami i zapachami jak nigdzie indziej, więc są momenty zachwytu:) Stałe porównanie, ale tak jak mówiłam ciężko opisać jak tu się żyje.
Ok wracam do opalania, zgubiłam wczoraj okulary przeciwsłoneczne…wrrr



Widoki z idealnego dziś.

niedziela, 25 grudnia 2011

Jaisalmer

Jaisalmer zdobyliśmy po ciężkiej nocy w busie….najgorszej nocy właściwie jak do tej pory, już dużo tutaj przeszliśmy, bydłowozowe pociągi, śmierdzące pociągi, poranki na dworcowych schodach z kurami, małpami, świniami, krowami, noc na melinie tureckiej, noc w nieogrzewanym domu, łóżku, pokoju…ale ta noc była najgorsza, niby wygodnie bo bus sleeper, czyli na dole jak u nas miejsca siedzące, a na górze zamiast miejsca na bagaże koje, swoją drogą niezły pomysł. Podwójna koja jak na 3 osoby, więc na pierwszy rzut oka wygląda pysznie wygodnie….co prawda bus z zewnątrz, tak jak przypuszczałam….tutejszy pociąg na kółkach i to takich co ledwo się trzymają, kabina kierowcy, brak słów…., szok ze cokolwiek tam działa i ze ten bus jechał…w każdym razie nie było tak źle do jakiejś 24.00 kiedy zaczęła się pustynna nocna zima, okna się nie domykają, a że przy każdej koi po jednym….czułam jakbym jechała na dachu…zimny wiatr hulał jak głupi, miejsca mieliśmy na końcu więc przy każdej dziurze, a jest ich tu więcej niż u nas hop do góry, czasem az pod sufit, czasem tak ze myślisz ze lecisz na dół, czasem tak, że w brzuszku się robi źle. I tak 12 godzin….źle źle źle, może pociągi śmierdzą, może łózka sa twarde, może ludzie w nich chrapią, ale wciąż je wolę od poruszania się po tutejszych drogach, a najgorsze ze droga powrotna stąd na nasz pociąg do Mumbaju też obejmuje bus i też 12 godzin….lalalal, ale póki co nie myślimy o tym bo Jaisalmer jest najładniejszym miejscem w jakim byliśmy do tej pory. Mieszkamy w forcie na pustyni. Dokoła fortu jest reszta miasta, ale stara część mieści się w samym forcie, hotel znowu za 4,50zl jest ślicznie orientalny z prawdziwą restauracją na dachu. Gdzie jest wielka kanapa z widokiem na pustynie. Nie wiem jak nam się udało go znaleźć po tej strasznej nocy, ale ktoś nas gdzieś wziął, wsadził do jeepa, przywiózł tutaj i zadziałało…o dziwo, bo zazwyczaj nie dajemy się prowadzić nikomu za rączkę, najwidoczniej dziś tego potrzebowaliśmy i szczęście chciało że trafiliśmy na kogoś uczciwego.
Ciepłej wody rzecz jasna nie ma…net tez gdzieś za rogiem, a wszystko miało być….ale jest ładnie, wygodnie i mamy swój pokój z przestrzenią na siebie i swoje rzeczy. Może głupia potrzeba, ale ostatni tydzień spędziliśmy w czwórkę na jakiś 2mkw….
Kolację wigilijna zjedliśmy jak przystało na wypasie…czyli Tybetańska knajpa -Free Tibet-na dachu jakiegoś domku z widokiem na pustynie….karta jak zwykle zawalona rzeczami o których nie mamy pojęcia, ale że dziś szczęście nam sprzyja, tak więc udało nam się zamówić prawdziwe pierogi….wybór był w kuchni tybetańskiej, nie polskiej!!! A jeszcze dziś przed drzemką popołudniową rozmyślaliśmy z Maćkiem czego dziś nie zjemy i czego nam brakuje jak np. kapusty z grzybami, śledzika….no prawie się udało ugasić ten głód i było pycha! Do tego były jakby z kapusta. Zamiast barszczu pomidorówka, zamiast kompotu mleczne lassi, zamiast suszonych owoców na deser, pudding ryżowy z orzechami. Czapy Mikołaja były, prezenty tez. Święta inne i wyborne! Siedząc na tym dachu, bardzo ciężko było sobie wyobrazić aktualny polski obrazek….kolędy w tiviku, śnieg za oknem, choinki i światełka dookoła, ludzie w pędzie, mama w kuchni….bo tutaj, cisza, jakiś meczet coś tam zawodzi, ktoś gra w krykieta, cicha melodia hindi indi dochodzi z oddali, pustynia po horyzont, ciepło, orientalnie….spokojnie.

 Jaisalmer fort.
Biżu świat...czuje się tutaj jak w olbrzymim indyjskim sklepie, czyli moje marzenie z dzieciństwa się spelniło:) Wtedy ten sklep miał jakies dwa na dwa i wszytko kosztowało wiecej niz miałam, teraz ten sklep jest całym kontynentem, a ja wciąz nie mogę kupić wszytkiego....pomimo tego ze wszytko kosztuje 3 zl...o ironio:/ Możecie sobie wyobrazić jakie tortury tu przechodzę codzinnie!:)
Widok na wiecej cudownych rzeczy plus pustynia. W takim towarzystwie zjedlismy kolacje wigilijną:)))
 W takiej restauracji.
 :)
 Prezentyyyy.
 Mikołajkowa sesja.

 Dacie wiare-pierogi!:)haha


 Prezenty nowe bluzy:)
 I nietylko....
 Pierwsza gwiazdka:)

 Nasz pokoj.

 Hindi indi graffiti.

Poprawka....nasz hotel okazuje sie juz mniej fajny, odkad powiedzielismy wlascicielowi ze nie chcemy jechac z nim na pustynie bo ma za drogo, miejsca juz na jego pokojach dla nas nie ma....no wlasnie czasem tak tu jest....niby spoko, a jednak nie do konca, plus bankomatu na pustyni nie ma, znaczy jest ale niedzialajacy...a gotowki u nas brak...ide czatowac pod jeden bankomat ktory teraz nie dziala z nadzieja ze jednak moze zadziala, wiec takie swieta..a jak wy je spedzacie?!:)

piątek, 23 grudnia 2011

Fajnie było, ale opuzczamy dzis jaipur, wieczorem wsiadamy w 12 godzinny bus marki Volvo, który ma nas zawieźć na pustynię, ciekawe co tam nas czeka....póki co ostatnie obrazki z różowego miasta, w którym zdecydowanie warto spędzić jakieś 2 dni.
 System na grzałę.

 Nasz łoże/jadalnia/bawalnia.
 Coś dla kolumba....
I moja ulubiona w tym mieście KoktajloDajnia, po lewej pan kasa, stoi na kartonie, buty obok, dajesz mu kase on wydaje ci żeton na koktajl, tym sposobem każdy ma zajęcie.