Zimno i pada i zimno i pada ale chociaż podobno lato bywa gorące....tak przywital mnie Wietnam...z 36 w laosie do 18 tutaj...Moj organizm doznał szoku i się sypie...a nie ma na to czasu, ale nieważne. Transfer z Laung Prabang był długa, zmienna niewiadoma.
Z hostelu zabrał mnie właściciel na motorze z plecakiem i reszta tobolkow na dworzec. Bus miał odjechac o 18.00 oczywiście była godzinna obsuwa bo pakowali do busa wszytsko co się da...jakieś maszyny, drewniane blaty od stołów,paczki, pakunki, ludzi jakiś...autobus z lezankami wiec całkiem wygodnie, dlaczego u nas takich nie ma?! Jak wsiadalm i zasnelsm tak obudzilam się po 12 godzinach transportowej hibernacji na granicy z wietnamem, gdzie musieliśmy czekać godzinę na otwarcie granicy...7 rano, granica gdzieś w górach, mgła ze nic nie widać oprócz masy kogutow dookoła. Odprawa trwała godzinę jakieś pieczątki, masa mundurowych, przeszukiwanie bagażu do tego granice musiałam przejść na piechote z plecakiem i do dziś nie wiem czemu to służyło... 20 godz jazdy, oczywisie nikt nie wie za ile dotrzemy, jedni mówią ze całość ma trwać 40 godz, inni ze 16, mi powiedziano 27 godz....nikt tez nie wie gdzie w Hanoi wysiadziemy i czy dotrzemy. Nagle przerwa jakby na sikanie ale nie....zmieniamy bus, na zwykły bez spania....no dobra....jedziemy, pada jest już znowu ciemno, znowu przerwa zmieniamy busa na lokalny...hmm gdzie jesteśmy i dlaczego-nikt nie wie, nikt tez nie mówi po angielsku. Ten bus był...kilka siedzen, ale glownie skrzynki do siedzenia...był tez tivik z którego 3 godz wrzeszczaly jeki-tutejsza muzyka....aaaaaa to był dramat. W końcu po 28 godz jesteśmy w Hanoi....tak myślimy, wszyscy już byli tak zmęczeni, ze nie ważne gdzie jesteśmy - wysiadamy!
Dookoła busa pełno taxowek. Zabralam się do centrum z kilkoma ludzmi z busa i oto jestem w Old Quarter-czyli centralnej dzielnicy Hanoi. Na początku 3 bankomaty których probowalam nie chciały mi wypłacić dongow-tutejszej waluty, wiec mały stres, ale a końcu się udało. W hanoi są taxowki, ale głównym sposobem przemieszczania są motory które biorą Cię gdzie chcesz i z czym chcesz.
Wiec znowu plecak, ja i tobolki jedziemy szukać domu hosta. Pada, jest już 22.00, nie wiem gdzie jestem i gdzie jadę, ale udało się- cs na mnie czekał. Bardzo fajny chłopak, który ma mieszkanie 2 na 2, a pomimo tego tej nocy przyjął jeszcze 3 inne osoby! Do tego opowiada mi ze napisał do niego tez inny chłopak, który miał wypadek na moto z dziewczyna i tez potrzebuje schronienia...świat jest mały, bo szybko zorientowalam się ze chodzi o mojego znajomego, z którym mam się spotkać w hanoi, żeby pózniej lecieć razem do Burmy. Wracali z Halong Bay no i się wywalili, historia długa i całkiem niebezpieczna, ale już wszytsko z nimi ok. Pomimo tego ze w tym kraju podobno nie ma karatek, a jak są to jadą 40 na godz, nikt nawet w szpitalu nie mówi po ang i generalnie niechętnie przyjmują zagranicznych na ostry dyżur, bo każde niepowodzenie w ich sprawie kończy się policja, ambasada no... Problemami dla szpitala....ale udało mi się odwiedzić szpital w Hanoi i jak się już tam dostaniesz to standard maja bardzo wysoki.
W każdym razie tej nocy spalam na tych 4 mkw z para z Meksyku bbbbb fajna która opowiedziała mi dużo o Birmie i życiu w Delhi- bo to tez maja za sobą i Chinka która za kilka dni leci do Kalkuty podjąć się wolontariatu.... Refleksja jest jedna po tych wszytskich ludziach, ktorych poznalam, poznaje, słyszałam, podrozowalam z....jak już wejdziesz na ścieżkę zycia na plecaku i obracasz się wśród tych wszytskich ludzi, ktorzy rzucili prace po raz enty i jeżdżą po kilka miesięcy, lat, sami, nie sami i opowiadają ci te wszytskie niesamowie historie- wydaje ci się ze nikt na swiecie nie pracuje na stałe, nikt nie prowadzi stacjonarnego zycia, nikt nie mieszka tam gdzie się urodził, tylko każdy się gdzieś przemieszza w niewiadomym celu....totalnie przeciwne wrażenie miałam żyjąc w katowicach i prowadząc sama podobny tryb życia...
Bao Moj 20 letni host jest kolejnym przykładem na to jacy ludzie potrafią być zyczliwi i fajni i jak bardzo pragną nowych doświadczeń. Przez to ze na cs ciężko jest się odwiedziec bezpośrednio danej osobie...bo barziej chodzi o to ze pomagasz pózniej komuś innemu przez to ze ktoś inny wcześniej pomógł tobie w podróży...to zbieram czasem jakieś mini suweniry z różnych miejsc....jakaś muszle, jakiś kamyk generalnie małe pierdoły z danego odleglego i fajnego dla mnie miejsca, Bao sprezentowalam mała skamieline z Anadamanow w kształcie litery V - tak się ucieszyl ze prawie zsikal z radości hahha byliśmy pózniej na nudlach, bo tu nic innego do jedzenia nie ma i było mega fajnie i milo:)) taka jestem miła hahha
Hanoi jest jednym wielkim balaganem, nie takim jak Indie rzecz jasna, ale w tej samej szafie, tyle ze w niższej szufladzie leży. Brak chodników, do tego wieczna mzawka wiec błoto wszędzie, nikt nie mówi po ang, tryliony skuterow, dziwne kable zwisajace tam gdzie nie powinny, brak sklepów, całe życie toczy się na krawezniku gzie się je, pije, czyta, odpoczywa. Do tego socjalistyczne betonowe budynki, pomniki i ozdoby świetlne z 3 zarowkami. Je się głownie makaron wrzucamy na wrzatek z kura i czymś zielonym- smakuje jak rosół, a gotowanym miesem śmierdzą wszytskie wąskie uliczki.
Raz na pierwsze śniadanie usiadlam na tym zydelku, pokazalam palcem ze chce to co je pan obok, dostalam miche i paleczki i zjadalm...ale żeby tak rosół na śniadanie....właściwe na kazde danie, rrrety?!
Także jedyne co tu jem to ryz albo suchy albo jak uda mi się akurat trafić to taki podawany w lisciu z orzeszkami, albo ananasa który jest pyszny i soczysty no i zdrowy:)
Wczoraj spotkałam w końcu poobijanego po wypadku Zborka, odwiedzilam z nim szpital, a nocą tu zaznaczam w piątkowy wieczór przeszlismy się po stolicy. Hmmm która poszła spać o 23.00(?!). Ale kupiliśmy sobie po piwie z okazji tego spotkania w Hanoi, on mi opowiedział gzie był i jak mu się żyje pod namiotem od kilku miesięcy, ja opowiedzialm swoje. Wspólnie doszliśmy do wniosku ze po kilku miesiachah jazdy, a zwłaszcza po Indiach czy Andamanach ( teraz myśle ze pewnego dnia powinnam udać się w podróż po odleglych wyspach, bo chyba one sprawiają mi najwiecej frajdy...hmm kolejny plan do zrealizowania-ktoś chętny?!:)) nic cie nie zaskakuje i nie cieszy i nie ekscytuje tak bardzo, ze zdecydowanie powinno się jechac najpierw przez Azje do Indi, a nie na odwrót- bo pzeciez jest tu pięknie i inaczej, a jednak wszytsko wydaje się takie samo, taka sama kolejna świątynia, wodospady , czy widok nad rzeka....ucieszylo mnie to jego stanowisko, bo myślałam ze to ja stracilam motywację odkrywania, lazenia i cieszenia się okolica....ale doszliśmy tez do dobrego wniosku, ze teraz poprostu cieszy nas co innego, nie kolejne zawalone turytami atrakcje tylko poprsotu spacer po np Hanoi z piwem w rece czy zajadajac lokalnego ananasa.....i faktycznie tak jest ze samo bycie gdzieś i przygladanie się typowym, codzinnym czynnością lokalnych daje najwieksza frajdę a jeszcze jak do tego sobie powtarzasz gdzie jesteś i jak tu dotarlas....no to satysfakcja jest ogromna:).....
Ale wracając do wieczora przeszlismy się tez przez kilka pustych barów, mineslismy trochę ludzi którzy sobie siedzą na środku skrzyżowania, na tych malych plastikowych zydelkach i jedzą coś z gara tudzież piją piwo. Śmiesznie to wyglada jak taka parodia pięknych placów gdzieś w europie ze stolikami, wygodnymi fotelami i pięknym widokiem dookoła jak na przykład na Plaza Mayor w Madrycie, tyle ze tutaj się siedzi na środku skrzyżowania, na czymś małym i niewygodnym, ale w sumie tak samo się podziwia lokalne życie które dzieje się dookoła.
Aaa i byliśmy tez na lodach, w poleconej lodziarni-lody ryzowe dobre, ale jak to ryz bez smaku, cebulowe namiost hmmm....chyba wciąż czekoladowe są moimi ulubionymi:)
W końcu zaczepil nas ktoś ze jest klub w którym impreza będzie do rana, a ze są ulokowani dalej od centrum to maja dziś intesywna promocje, która obejmuje darmową Taxi do klub i darmowe piwo na wejściu do klubu!! Na ulotce była mapka i mądry i przebiegly Zborek zauważył ze klub jest koło naszego domu!!:) wiec czemu nie skorzystać, free dojazd, piwo i do tego ma być reagge!!
W hanoi wszytskie kluby musza być zamknięte do 24.00 wiec te które reklamują się ze są do rana, działają na takiej zasadzie ze bawimy się bawimy , wpada policja, wszysy wychodzą, wychodzi policja , wszyscy na nowo wchodzą i tak w kółko do rana- taki system na niebywałą imprezę(?!);)
Do klubu pojechalismy z bardzo ucieszonym naganiaczem i wydaje mi się ze byliśmy ich pierwszymi i ostatnimi klientami tej nocy ( była 24.00) klub pusty, ale fajny no i jak obiecali wszystko było darmowe. Wypilsymy wiec piwo, zagraliśmy w wieże z klocków-która nie pamietam jak się nazywa, przegralam dwa razy i tak zakonczylismy ten szalony piątek w Hanoi:)
Dziś jestem na Halong Bay- 7 cudzie swiata....może i tak ale pewnie lepiej jest latem jak nie daje mzawka i nie ma mgly!! No ale co zrobisz....w sumie powinnam się już przyzwyczaic ze czasem tak jest, bo jak byłam z Marylka:) w bryce canion zima to tez właściwie mogłam się położyć na śniegu i nie byłoby różnicy w tle na zdjeciu....:) a dziś był to jedyny dzień w który mogłam tu przyjechać, muszę się spieszyć do stolicy Kambodzy- Phnom Penh żeby wyrobić tam wizę do Burmy. Miałam to zrobić tutaj ale po porannych poszukiwaniach ambsady w piątek, bo to nigdy nie jest łatwe i zawsze są gdzieś zczajone, wiec po 1,5 h poszukiwaniach, 2 motorkach które niby wiedziały gdzie to jest...w końcu dotarlam. Była 8.36 patrzę ze otwierają o 8.30-myśle idealnie, łapie za klamke, pojawia się pan który mi mówi ze Burma ma dzis święto i ambasada zamknięta aaaaaa!!!! Specjalnie po to tu przyjehalam, specjalnie wstalam o 7.00 rano, specjlanie szlam i jechalam w deszczu w klapkach w tym błocie aaaa!!!
Ale co zrobisz, czekać do poniedziałku nie będę, może uda się za drugim podejściem w Phnom Penh...musi bo czas ucieka, a bilet czeka i moje entuzjstyczne podejście tez, bo kogo nie spotkam mówi ze Burma jak Indie nieodkryta i niezawalona turystami, ze piękna i dziewicza- tak samo jak ludzie!
Tym sposobem mam tydzień na Wietnam i mam nadzieje ze tydz w Kambodzy w oczekiwaniu na wizę.
Wiec dziś na szybko i jednodniowo zamglone Halong bay. Akurat tutaj opcja, ktorej najbardziej na swiecie nie lubie czyli zorganizowana wycieczka jest najtansza i najwygodnijesza. 19 dolarow i w tym masz transport, bilet na zatoke, lunch na lodzi i jaskinie. Transport minibusikiem, za oknem pola ryzowe czyli zieleń zieleń zieleń...przedmna droga, na która patrzę i już nie wiem po której stronie drogi ja właściwie potrafię jeździć i która jest ta normalna...
Plyniemy coś tam widać, bo statek podplywa blisko wysp....no ale to nie to samo co w słoneczny dzień, no ale pieknie pieknie....
Wiec dziś znowu wstalam o 7.00-jutro się już muszę wyspac:) ale dam radę, bo bus do Nimh Binh mam dopiero o 18.00:)- ulubiona pora.
Pózniej jadę do Hoi An- miasta kracow i własnie siedze na lodzi, za oknem zamglone halong, a koło mnie dziewczyna która sobie tam uszyla super kurtkę na miarę za grosze...chyba tez się skusze!:)
Po Hoi An Sajgon i w kolejny weekend mam nadzieje ze kambodza, wiza i w miedzyczsie Angkor Wat....Zborek zostaje tu dłużej wiec gdzieś po drodze mnie złapie i pomyslsimy pewnie podczas lotu do Birmy co tam właściwie chcemy zobaczyć, co można i jak to zrobić:)
W każdym razie Wietnam super, wszytsko tak samo bbb łatwo załatwić, niezbyt tanio, pogoda mglista i na kurtkę, ale jest zdecydowanie inaczej i przez to ciekawie, a na halong latem jeszcze kiedyś wrócę i udam się stad do Chin;)
Chyba już wracamy na lad...wieczorem czeka mnie pizza ze zborkiem, bo wczoraj narobil mi ochoty, a tez nie pamietam kiedy ost jadlam pizzę, pózniej zimny prysznic w domu i spać bo zmęczenie milion, a jutro znowu bus i szukanie nowego miejsca do spania, szukanie atrakji i miejsc wartych zobaczenia, bo jednak chce je zobazyc i nie chce się zupełnie oddać olewaniu wszytskiego co dookoła, znaczy swiatynie już odpuszczam, słynne pagody na jednym pilarze( super atrakcja Hanoi, a jak podchodzisz to myślisz - serio?!?) tez odpuszczam, ale pól ryzowych, splywania rzeka miedzy nimi na rowerku, ciszy i spokoju wśród gór- nie odpuszczam:) a to mnie czeka w Nimh Binh!:)
Pierwszy autobus do Wietnamu.
Leżanki na górze, a na dole łóżka, właściwie cały bus był jak łóżko nawet odłoga pomiedzy byłą z materaca, no nie wiem dlaczego u nas takich nie ma:)
Granica Laos/Wietnam.
Hanoi-fajne balkony.
Tryliony skuterów.
Hoan Kien-jezioro w centrum Hanoi z czyś na środku, w nocy świeci na kolorowo:)
Kolejny betonowy pomnik.
Old Quarter.
Nudle, nudle i.....zupa do tego z kurczakiem lub wołowiną....niczego innego tutaj nie doświadczysz....
Warzywniak.
Znowu nudle, nudle...
Tutejsza restauracja.
Moje dzisiejsze śniadanie, jak sie okazało po zakupie bbb dobre!
Już na statku na Halong Bay.
I ta cudowna widoccznośc, miałam szczescie ze tam dzis byłam:)
Uuuu lato!:)
Mgła........
No ale i tak ładnie ładnie...
Przerwa na kupienie ryby czy innego żyjątka wodnego?!:)
Cokolwiek to jest.......
Lunch na pokladzie.......to żółte bb dobre...cokolwiek to było...jakby owoc, a moze warzywo...
A tutaj po lewej, dwie małe skałki-symbol Halong...niby że walczące kurczaki/koguty?! hmm
Kolejna przerwa na całkiem sporą jaskinie-też fajne.
Całość trwała ponad 12 godz....a wieczorem przeszłam sie jeszcze ze zborkiem po miescie i dookoła jeziora....mega fajny dzień, jeden z tych który rekompensuje wszytkie złe dni...ale padam i dobranoc!
Z hostelu zabrał mnie właściciel na motorze z plecakiem i reszta tobolkow na dworzec. Bus miał odjechac o 18.00 oczywiście była godzinna obsuwa bo pakowali do busa wszytsko co się da...jakieś maszyny, drewniane blaty od stołów,paczki, pakunki, ludzi jakiś...autobus z lezankami wiec całkiem wygodnie, dlaczego u nas takich nie ma?! Jak wsiadalm i zasnelsm tak obudzilam się po 12 godzinach transportowej hibernacji na granicy z wietnamem, gdzie musieliśmy czekać godzinę na otwarcie granicy...7 rano, granica gdzieś w górach, mgła ze nic nie widać oprócz masy kogutow dookoła. Odprawa trwała godzinę jakieś pieczątki, masa mundurowych, przeszukiwanie bagażu do tego granice musiałam przejść na piechote z plecakiem i do dziś nie wiem czemu to służyło... 20 godz jazdy, oczywisie nikt nie wie za ile dotrzemy, jedni mówią ze całość ma trwać 40 godz, inni ze 16, mi powiedziano 27 godz....nikt tez nie wie gdzie w Hanoi wysiadziemy i czy dotrzemy. Nagle przerwa jakby na sikanie ale nie....zmieniamy bus, na zwykły bez spania....no dobra....jedziemy, pada jest już znowu ciemno, znowu przerwa zmieniamy busa na lokalny...hmm gdzie jesteśmy i dlaczego-nikt nie wie, nikt tez nie mówi po angielsku. Ten bus był...kilka siedzen, ale glownie skrzynki do siedzenia...był tez tivik z którego 3 godz wrzeszczaly jeki-tutejsza muzyka....aaaaaa to był dramat. W końcu po 28 godz jesteśmy w Hanoi....tak myślimy, wszyscy już byli tak zmęczeni, ze nie ważne gdzie jesteśmy - wysiadamy!
Dookoła busa pełno taxowek. Zabralam się do centrum z kilkoma ludzmi z busa i oto jestem w Old Quarter-czyli centralnej dzielnicy Hanoi. Na początku 3 bankomaty których probowalam nie chciały mi wypłacić dongow-tutejszej waluty, wiec mały stres, ale a końcu się udało. W hanoi są taxowki, ale głównym sposobem przemieszczania są motory które biorą Cię gdzie chcesz i z czym chcesz.
Wiec znowu plecak, ja i tobolki jedziemy szukać domu hosta. Pada, jest już 22.00, nie wiem gdzie jestem i gdzie jadę, ale udało się- cs na mnie czekał. Bardzo fajny chłopak, który ma mieszkanie 2 na 2, a pomimo tego tej nocy przyjął jeszcze 3 inne osoby! Do tego opowiada mi ze napisał do niego tez inny chłopak, który miał wypadek na moto z dziewczyna i tez potrzebuje schronienia...świat jest mały, bo szybko zorientowalam się ze chodzi o mojego znajomego, z którym mam się spotkać w hanoi, żeby pózniej lecieć razem do Burmy. Wracali z Halong Bay no i się wywalili, historia długa i całkiem niebezpieczna, ale już wszytsko z nimi ok. Pomimo tego ze w tym kraju podobno nie ma karatek, a jak są to jadą 40 na godz, nikt nawet w szpitalu nie mówi po ang i generalnie niechętnie przyjmują zagranicznych na ostry dyżur, bo każde niepowodzenie w ich sprawie kończy się policja, ambasada no... Problemami dla szpitala....ale udało mi się odwiedzić szpital w Hanoi i jak się już tam dostaniesz to standard maja bardzo wysoki.
W każdym razie tej nocy spalam na tych 4 mkw z para z Meksyku bbbbb fajna która opowiedziała mi dużo o Birmie i życiu w Delhi- bo to tez maja za sobą i Chinka która za kilka dni leci do Kalkuty podjąć się wolontariatu.... Refleksja jest jedna po tych wszytskich ludziach, ktorych poznalam, poznaje, słyszałam, podrozowalam z....jak już wejdziesz na ścieżkę zycia na plecaku i obracasz się wśród tych wszytskich ludzi, ktorzy rzucili prace po raz enty i jeżdżą po kilka miesięcy, lat, sami, nie sami i opowiadają ci te wszytskie niesamowie historie- wydaje ci się ze nikt na swiecie nie pracuje na stałe, nikt nie prowadzi stacjonarnego zycia, nikt nie mieszka tam gdzie się urodził, tylko każdy się gdzieś przemieszza w niewiadomym celu....totalnie przeciwne wrażenie miałam żyjąc w katowicach i prowadząc sama podobny tryb życia...
Bao Moj 20 letni host jest kolejnym przykładem na to jacy ludzie potrafią być zyczliwi i fajni i jak bardzo pragną nowych doświadczeń. Przez to ze na cs ciężko jest się odwiedziec bezpośrednio danej osobie...bo barziej chodzi o to ze pomagasz pózniej komuś innemu przez to ze ktoś inny wcześniej pomógł tobie w podróży...to zbieram czasem jakieś mini suweniry z różnych miejsc....jakaś muszle, jakiś kamyk generalnie małe pierdoły z danego odleglego i fajnego dla mnie miejsca, Bao sprezentowalam mała skamieline z Anadamanow w kształcie litery V - tak się ucieszyl ze prawie zsikal z radości hahha byliśmy pózniej na nudlach, bo tu nic innego do jedzenia nie ma i było mega fajnie i milo:)) taka jestem miła hahha
Hanoi jest jednym wielkim balaganem, nie takim jak Indie rzecz jasna, ale w tej samej szafie, tyle ze w niższej szufladzie leży. Brak chodników, do tego wieczna mzawka wiec błoto wszędzie, nikt nie mówi po ang, tryliony skuterow, dziwne kable zwisajace tam gdzie nie powinny, brak sklepów, całe życie toczy się na krawezniku gzie się je, pije, czyta, odpoczywa. Do tego socjalistyczne betonowe budynki, pomniki i ozdoby świetlne z 3 zarowkami. Je się głownie makaron wrzucamy na wrzatek z kura i czymś zielonym- smakuje jak rosół, a gotowanym miesem śmierdzą wszytskie wąskie uliczki.
Raz na pierwsze śniadanie usiadlam na tym zydelku, pokazalam palcem ze chce to co je pan obok, dostalam miche i paleczki i zjadalm...ale żeby tak rosół na śniadanie....właściwe na kazde danie, rrrety?!
Także jedyne co tu jem to ryz albo suchy albo jak uda mi się akurat trafić to taki podawany w lisciu z orzeszkami, albo ananasa który jest pyszny i soczysty no i zdrowy:)
Wczoraj spotkałam w końcu poobijanego po wypadku Zborka, odwiedzilam z nim szpital, a nocą tu zaznaczam w piątkowy wieczór przeszlismy się po stolicy. Hmmm która poszła spać o 23.00(?!). Ale kupiliśmy sobie po piwie z okazji tego spotkania w Hanoi, on mi opowiedział gzie był i jak mu się żyje pod namiotem od kilku miesięcy, ja opowiedzialm swoje. Wspólnie doszliśmy do wniosku ze po kilku miesiachah jazdy, a zwłaszcza po Indiach czy Andamanach ( teraz myśle ze pewnego dnia powinnam udać się w podróż po odleglych wyspach, bo chyba one sprawiają mi najwiecej frajdy...hmm kolejny plan do zrealizowania-ktoś chętny?!:)) nic cie nie zaskakuje i nie cieszy i nie ekscytuje tak bardzo, ze zdecydowanie powinno się jechac najpierw przez Azje do Indi, a nie na odwrót- bo pzeciez jest tu pięknie i inaczej, a jednak wszytsko wydaje się takie samo, taka sama kolejna świątynia, wodospady , czy widok nad rzeka....ucieszylo mnie to jego stanowisko, bo myślałam ze to ja stracilam motywację odkrywania, lazenia i cieszenia się okolica....ale doszliśmy tez do dobrego wniosku, ze teraz poprostu cieszy nas co innego, nie kolejne zawalone turytami atrakcje tylko poprsotu spacer po np Hanoi z piwem w rece czy zajadajac lokalnego ananasa.....i faktycznie tak jest ze samo bycie gdzieś i przygladanie się typowym, codzinnym czynnością lokalnych daje najwieksza frajdę a jeszcze jak do tego sobie powtarzasz gdzie jesteś i jak tu dotarlas....no to satysfakcja jest ogromna:).....
Ale wracając do wieczora przeszlismy się tez przez kilka pustych barów, mineslismy trochę ludzi którzy sobie siedzą na środku skrzyżowania, na tych malych plastikowych zydelkach i jedzą coś z gara tudzież piją piwo. Śmiesznie to wyglada jak taka parodia pięknych placów gdzieś w europie ze stolikami, wygodnymi fotelami i pięknym widokiem dookoła jak na przykład na Plaza Mayor w Madrycie, tyle ze tutaj się siedzi na środku skrzyżowania, na czymś małym i niewygodnym, ale w sumie tak samo się podziwia lokalne życie które dzieje się dookoła.
Aaa i byliśmy tez na lodach, w poleconej lodziarni-lody ryzowe dobre, ale jak to ryz bez smaku, cebulowe namiost hmmm....chyba wciąż czekoladowe są moimi ulubionymi:)
W końcu zaczepil nas ktoś ze jest klub w którym impreza będzie do rana, a ze są ulokowani dalej od centrum to maja dziś intesywna promocje, która obejmuje darmową Taxi do klub i darmowe piwo na wejściu do klubu!! Na ulotce była mapka i mądry i przebiegly Zborek zauważył ze klub jest koło naszego domu!!:) wiec czemu nie skorzystać, free dojazd, piwo i do tego ma być reagge!!
W hanoi wszytskie kluby musza być zamknięte do 24.00 wiec te które reklamują się ze są do rana, działają na takiej zasadzie ze bawimy się bawimy , wpada policja, wszysy wychodzą, wychodzi policja , wszyscy na nowo wchodzą i tak w kółko do rana- taki system na niebywałą imprezę(?!);)
Do klubu pojechalismy z bardzo ucieszonym naganiaczem i wydaje mi się ze byliśmy ich pierwszymi i ostatnimi klientami tej nocy ( była 24.00) klub pusty, ale fajny no i jak obiecali wszystko było darmowe. Wypilsymy wiec piwo, zagraliśmy w wieże z klocków-która nie pamietam jak się nazywa, przegralam dwa razy i tak zakonczylismy ten szalony piątek w Hanoi:)
Dziś jestem na Halong Bay- 7 cudzie swiata....może i tak ale pewnie lepiej jest latem jak nie daje mzawka i nie ma mgly!! No ale co zrobisz....w sumie powinnam się już przyzwyczaic ze czasem tak jest, bo jak byłam z Marylka:) w bryce canion zima to tez właściwie mogłam się położyć na śniegu i nie byłoby różnicy w tle na zdjeciu....:) a dziś był to jedyny dzień w który mogłam tu przyjechać, muszę się spieszyć do stolicy Kambodzy- Phnom Penh żeby wyrobić tam wizę do Burmy. Miałam to zrobić tutaj ale po porannych poszukiwaniach ambsady w piątek, bo to nigdy nie jest łatwe i zawsze są gdzieś zczajone, wiec po 1,5 h poszukiwaniach, 2 motorkach które niby wiedziały gdzie to jest...w końcu dotarlam. Była 8.36 patrzę ze otwierają o 8.30-myśle idealnie, łapie za klamke, pojawia się pan który mi mówi ze Burma ma dzis święto i ambasada zamknięta aaaaaa!!!! Specjalnie po to tu przyjehalam, specjalnie wstalam o 7.00 rano, specjlanie szlam i jechalam w deszczu w klapkach w tym błocie aaaa!!!
Ale co zrobisz, czekać do poniedziałku nie będę, może uda się za drugim podejściem w Phnom Penh...musi bo czas ucieka, a bilet czeka i moje entuzjstyczne podejście tez, bo kogo nie spotkam mówi ze Burma jak Indie nieodkryta i niezawalona turystami, ze piękna i dziewicza- tak samo jak ludzie!
Tym sposobem mam tydzień na Wietnam i mam nadzieje ze tydz w Kambodzy w oczekiwaniu na wizę.
Wiec dziś na szybko i jednodniowo zamglone Halong bay. Akurat tutaj opcja, ktorej najbardziej na swiecie nie lubie czyli zorganizowana wycieczka jest najtansza i najwygodnijesza. 19 dolarow i w tym masz transport, bilet na zatoke, lunch na lodzi i jaskinie. Transport minibusikiem, za oknem pola ryzowe czyli zieleń zieleń zieleń...przedmna droga, na która patrzę i już nie wiem po której stronie drogi ja właściwie potrafię jeździć i która jest ta normalna...
Plyniemy coś tam widać, bo statek podplywa blisko wysp....no ale to nie to samo co w słoneczny dzień, no ale pieknie pieknie....
Wiec dziś znowu wstalam o 7.00-jutro się już muszę wyspac:) ale dam radę, bo bus do Nimh Binh mam dopiero o 18.00:)- ulubiona pora.
Pózniej jadę do Hoi An- miasta kracow i własnie siedze na lodzi, za oknem zamglone halong, a koło mnie dziewczyna która sobie tam uszyla super kurtkę na miarę za grosze...chyba tez się skusze!:)
Po Hoi An Sajgon i w kolejny weekend mam nadzieje ze kambodza, wiza i w miedzyczsie Angkor Wat....Zborek zostaje tu dłużej wiec gdzieś po drodze mnie złapie i pomyslsimy pewnie podczas lotu do Birmy co tam właściwie chcemy zobaczyć, co można i jak to zrobić:)
W każdym razie Wietnam super, wszytsko tak samo bbb łatwo załatwić, niezbyt tanio, pogoda mglista i na kurtkę, ale jest zdecydowanie inaczej i przez to ciekawie, a na halong latem jeszcze kiedyś wrócę i udam się stad do Chin;)
Chyba już wracamy na lad...wieczorem czeka mnie pizza ze zborkiem, bo wczoraj narobil mi ochoty, a tez nie pamietam kiedy ost jadlam pizzę, pózniej zimny prysznic w domu i spać bo zmęczenie milion, a jutro znowu bus i szukanie nowego miejsca do spania, szukanie atrakji i miejsc wartych zobaczenia, bo jednak chce je zobazyc i nie chce się zupełnie oddać olewaniu wszytskiego co dookoła, znaczy swiatynie już odpuszczam, słynne pagody na jednym pilarze( super atrakcja Hanoi, a jak podchodzisz to myślisz - serio?!?) tez odpuszczam, ale pól ryzowych, splywania rzeka miedzy nimi na rowerku, ciszy i spokoju wśród gór- nie odpuszczam:) a to mnie czeka w Nimh Binh!:)
Pierwszy autobus do Wietnamu.
Leżanki na górze, a na dole łóżka, właściwie cały bus był jak łóżko nawet odłoga pomiedzy byłą z materaca, no nie wiem dlaczego u nas takich nie ma:)
Granica Laos/Wietnam.
Hanoi-fajne balkony.
Tryliony skuterów.
Hoan Kien-jezioro w centrum Hanoi z czyś na środku, w nocy świeci na kolorowo:)
Kolejny betonowy pomnik.
Old Quarter.
Nudle, nudle i.....zupa do tego z kurczakiem lub wołowiną....niczego innego tutaj nie doświadczysz....
Warzywniak.
Znowu nudle, nudle...
Tutejsza restauracja.
Moje dzisiejsze śniadanie, jak sie okazało po zakupie bbb dobre!
Już na statku na Halong Bay.
I ta cudowna widoccznośc, miałam szczescie ze tam dzis byłam:)
Uuuu lato!:)
Mgła........
No ale i tak ładnie ładnie...
Przerwa na kupienie ryby czy innego żyjątka wodnego?!:)
Cokolwiek to jest.......
Lunch na pokladzie.......to żółte bb dobre...cokolwiek to było...jakby owoc, a moze warzywo...
A tutaj po lewej, dwie małe skałki-symbol Halong...niby że walczące kurczaki/koguty?! hmm
Kolejna przerwa na całkiem sporą jaskinie-też fajne.
Całość trwała ponad 12 godz....a wieczorem przeszłam sie jeszcze ze zborkiem po miescie i dookoła jeziora....mega fajny dzień, jeden z tych który rekompensuje wszytkie złe dni...ale padam i dobranoc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz