wtorek, 21 lutego 2012

.....w skrócie ostatnie kilka dni, albo wiecej....


Hmmm co by tu….no to znowu Bangkok, ale tylko na chwilkę bo zaraz jadę na północ Tajlandii, gdzie kto wie co mnie czeka. Ko Chang jest super wyspą dla kogoś kto potrzebuje zebrać siły na dalszą przygodę, dla kogoś kto chce tylko raju, tropików i ciszy podczas urlopu i dla kogoś kto ma ochotę poimprezować przy różnych rytmach w upalne lutowe noce. Także polecam bez dwóch zdań, wyspa jest dosyć duża, także każdy może znaleźć coś dla siebie, turystyczną plaże White Sand Beach….coś spokojniejszego gdzie ja byłam Lonely Beach z idealnym barem na plaży gdzie nikt cie nie zaczepia, możesz tam siedzieć cały dzień, a właściwie leżeć, jest net, kontakty, tanie koktajle, idealna muzyka, a wieczorem grill i raz impreza a raz wieczór filmowy…wszędzie generalnie jest jedna ulica, wokół niej knajpy i lokalne sklepki, studia tatuażu jak i masażu zawalone ludzi masującymi się i dziarającymi 24/7. Jeepowe taksówki jeżdżą non stop dokoła wyspy także najlepiej się przemieszczać i spędzić kilka dni na każdej plaży, niektóre resorty sa super luskusowe i będąc w takim właściwie nie trzeba się nigdzie indziej ruszać. Jest basen, bar, idealna plaża z idealnym leżakami, turkusowymi ręcznikami pod kolor morza, dzwoneczkami, lampionami szumiącymi na wietrze, pięknie wystrzyżone palmy-no jednym słowem raj. Ale jak dla mnie 7 dni styka i to i tak było za dużo, bo pozatym wyspa oferuje to samo co wszystkie inne, wodospady, las, plaże, knajpy: )

Z Ko Chang wydostałam się jednym z jeepów, później prom jakieś 30 min, później bus jakieś 5 godz i dworzec w BKK. Muszę przyznać że za drugim razem już to miasto nie jest takie wielkie i przerażające, ale całkiem całkiem do ogarnięcia. Wylądowałam na dworcu, bo siedząc na wyspie kupiłam sobie bilet na pociąg do Ciang Mai, ale albo to ja, albo system…w każdym razie po płatności patrzę na bilet a tu zła data….pierwszy raz mnie spotkała taka pomyłka, na szczęście na dworcu udało się oddać zły bilet i nawet dokupić kuszetkę, bo jednak 15 godz…chyba wolę leżeć….co tez nie było takie do końca proste bo raz się dowiedziałam ze nie ma już kuszetek…..w innym okienku jednak były….a dwa….pierwsza cena była 35 zl dopłaty bez żadnej innej tańszej opcji, w innym okienku była tańsza opcja….tak to właśnie tutaj jest….o wszystko trzeba pytać 5 razy, gorzej niż w Indiach, bo albo cie nie rozumieją albo nie wiem , nie chcą pomóc…generalnie dobrze ze trochę poczytałam o pociągach i stad wiedziałam ze górne lóżka sa tańsze od dolnych, no ale powoli powoli i się udało. Generalnie bilety w necie kosztują tylko 5 złoty więcej. Zabukowłam ten bilet bo po Indiach chyba już zapomniałam ze w każdym innym kraju bilety sa dostępne i nie trzeba ich bukować 3 tygodnie wcześniej….no ale w końcu tam pociągami jeździ dziennie 2 mln ludzi, same koleje zatrudniają 20 mln ludzi…i sa największym pracodawcą świata…więc chyba stad ten niedobór wolnych miejsc. Zobaczymy jaka klasa tych pociągów będzie. 

A co pozatym o Tajlandii, póki co mało widziałam…i wszystko co widzę naturalnie przyrównuję do Indii. Jest tu na pewno dużo bardziej nowocześnie, sam Bangkok jest olbrzymim i zorganizowanym miastem, w ogóle bez porównania do Delhi gdzie panował po prostu chaos nie do ogarnięcia i chyba jeden z większych w porównaniu do innych ichniejszych miast. Bkk ma swoje nowoczesne centrum i powiedzmy stare miasto….ale ma tez mase turystów, mówiąc mase mam na myśli mase mase mase…. I jakos ta serdeczność ludzi jest inna, moje osobiste wrażenie jest slabe….nie ma pomocnych ludzi którzy powiedzą ci gdzie iść, tak zwanych ludzi znaków jak w Indiach, a jeśli zagadują to poważnie i zawsze chcą czegoś i okazują się jakimś małym przedsiębiorcą, mało co da się tutaj załatwić bo nikomu się nie chce załatwiać czegoś dodatkowo dla ciebie-dużo rzeczy się nie da. Aczkolwiek komunikacja jest bardzo prosta i jest masa linii busów, pociągów, minibusów, taksówek rozwożąca cie po całej Tajlandii, Laosie czy Kambodży. Nic dziwnego więc ze tak dużo ludzi przyjeżdża tu na 3 tyg urlop, bo w ciągu tego czasu możesz spokojnie objechać za ich pomocą te 3 kraje. Ale na pewno nie jest to miejsce gdzie można coś odkryć, posmakować lokalnego kolorytu, bo wszystko zostało zalane piekielnymi turystami: ))) Ale to tylko moje wrażenie…pewnie sugerowane już samym lotem tutaj, Air Asia…lecimy sobie w trójkę, za nami wolne siedzenia, chce się położyć na nich…to nie, bo trzeba siedzieć na swoim miejscu, albo i owszem można się przenieść na luźniejsze miejsca, ale za dopłata (!?) - o co chodzi?!??!! Wiec haha może już ten pierwszy kontakt miałam poprostu nie taki: ) Od kwietnia Air Asia zaprzestaje latać w tych rejonach, przestało im się pewnie opłacać, bo nikt nie chciał dopłacać za luźniejsze siedzenia, albo stracili klientów przez taka uroczo materialną politykę….

Co dalej….północna Tajlandia, stamtąd przejadę do Laosu, spłynę Mekongiem do Luang Prabang, francuskiej kolonii,  która ma być przeurokliwa…a później albo na południe w kierunku Kambodży albo na zachód do Wietnamu, ale jeśli nie będzie problemu z wyrobieniem wizy w Laung Pragabng to wybiorę Wietnam bo stamtąd blisko do Hanoi. A później….może w końcu uda mi się spotkać ze Zborkiem który jest tu gdzieś obok, jeśli nie to zobaczymy- i tak mam dość dalekosiężny plan: )

W każdym razie odmienność, inność, nowość każdego miejsca na świecie jest bardzo ciężka czasami do zrozumienia i zaakceptowania zwłaszcza będąc w podróży. Z jednej strony cieszy cie wszystko co nowe, z drugiej strony przeszkadza w załatwieniu najprostszych potrzeb, ale widzę to po Indiach ze jeśli nie poddasz się rytmowi danego miasta, kraju, wyspy nie doznasz tego co najfajniejsze w danym regionie świata, nie poznasz kultury ludzi, bo będziesz się tylko na nich wkurzał, nie poczujesz smaku jedzenia, bo będziesz je porównywał do kotleta: ) i myślę ze dla Europejczyka w Azji właśnie to jest najtrudniejsze, a zarazem najważniejsze: odrzucenie tej miarki którą przykładamy od pierwszej chwili do oglądanych rzeczy. Wąskiej , ciasnej, prywatnej europejskiej miarki, co jest rzeczą naturalną bo ciężko jest nagle zacząć patrzeć inaczej na świat , oduczyć się swoich nawyków i przyjąć nowe obce nielogiczne wręcz otoczenie i  od tak znaleźć klucz do zrozumienia tej odmiennej rzeczywistości.



No to jadę sobie teraz pociągiem….jest zdecydowanie lepiej niż w Indiach, czy w polskich kuszetkach czysta pościel, czysto dookoła, schodki na górę, brak wszędobylskich śmieci , skorupek po orzeszkach na ziemi i nawet nie śmierdzi, wiatrak na mnie wieje i tak 15 godzin, ale mam super książkę- Lalki w Ogniu….o Indiach: ) (za co bardzo dziekuję wytrwałej w skanowaniu koleżance mamy, bardzo bardzo!!!!)do tego ciastka wiec mam wszystko czego mogę potrzebować….no może oprócz gniazdka….bo czytanie mi się skończy za 2 godziny….:( ale może się znajdzie….

Weekend w Bangkoku był ciekawy….i nawet polubiłam to miasto, chociaż Ko san nie jest raczej miejscem gdzie chcesz się zatrzymać, no chyba ze lubisz wieczny tłum turystów przed swoim hotelem….ale popływałam kanałami, którymi można dostać się w tysiące fajnych miejsc, tanio i bardzo przyjemnie, odwiedziłam sporo knajpek przy tych właśnie kanałach, poleżałam na lace w rytm tajskich melodii, patrząc na niebo przepełnione latawcami w niedzielne popołudnie, byłam w chińskiej dzielnicy gdzie można zjeść przeróżne insekty, dziwne dania i desery….byłam tez w dzielnicy a właściwie na markecie pathg pong….który głownie słynie z tego ze wchodząc do baru masz w menu strzelanie pinpongami przez panie tańczące na rurze , ….ze tak powiem z waginy: ))….dziwna to atrakcja co?! No ale tylko w Tajlandii takie rzeczy, dlatego się skusiłam….i strzelanie pinpongami to jest nic przy tym co oferuje ta bary i panie o niecodziennej urodzie, ładnie mówiąc. Siadasz zamawiasz piwo i w zależności od show dostajesz np. paletkę i odbijasz te piłki którymi strzelają, dostajesz balona a ona strzela w niego lotka (?!) palą tez papierosy, wyciągają z siebie sznuerk długości kilku metrów, strzelają bananami, a co najlepsze otwierają butelkę z woda zakorkowana kapslem?!! Serio….sama nie wierzyłam ze tam jest…no ale podróże kształcą jak nic w każdej dziedzinie: )rzecz jasna piwo za 10 zloty….i niby tyle, przy wyjściu jednak okazuje się ze nagle rachunek urósł do 380 zloty?! Za pokaz, za cos tam za cos tam….burdel mama jest bardzo zła jak zaczynasz jej tłumaczyć ze umawiałaś się na 20 zloty i kilka razy pytałaś czy na pewno tylko 20 zloty….jak mówisz ze nie dasz więcej bo nie masz i ze haloo zaczyna krzyczeć i zmniejszać rachunek do 180 zl, ty wciąż mówisz ze nie ma opcji, może wezwać policje jak chce, wtedy zaczyna machać i grozić ci palcem przed nosem….zostawiasz 20 zloty na barze i wychodzisz, robi się super zła, zmniejsza rachunek do 60 zloty,  wychodzę uśmiechając się i płacąc na tyle na ile się umówiłam, no bo co innego mi zostało….także przygoda na całej linii: ) Taki był bkk, do którego jeszcze nieraz wrócę bo stad sa loty dalej, wstecz, w bok….nie ma wyjścia, musisz zatrzymać się w tym mieście.

Co jeszcze ostatnio wymieniłam przewodnik w antykwariacie z tajskiego na taki pakietowy: Laos, Wietnam, Kambodża…..i tym samym podjęłam chyba decyzje że właśnie w takiej kolejności zobaczę te kraje….Teraz już jestem w Ciang Mai, zaraz poszukam transportu do Laosu i zbieram się stąd….musze też kupić buty bo moje ulubione 10 letnie sandały, które były ze mną wszędzie właśnie umarły…co prawda jakbym była w Indiach to bym je naprawiła u szewca na każdym rogu….ale nie tutaj, tutaj na każdym rogu można sobie tylko wynająć Tajkę na wakacje….
Zdjęć brak….wiem wiem beznadziejny ze mnie bloger, poprawie się obiecuję!: )
No i tyle, dziś wszytko wyglada na pewno duzo lepiej niz kilka dni temu!:)
“Some good things happen when planned, some better ones when come unexpectedly”- z dedykacją od mojej bejb:))))))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz