środa, 8 lutego 2012

Bkk.

Bangkok, połaziłam sobie 2 dni po tym mieście i pomimo tego, że jest ładne bardzo dobrze zorganziowane, jest pyszne jedzenie i generalnie wszystko czego ci potrzeba-nie czuję się tutaj dobrze. Dlatego jutro jadę na Ko Chang, wyspę kolo Kambodzy.

Ogólnie wszystko  można tu bardzo łatwo załatwić, agencje turystyczne dają rade i nawet się to opłaca. Jutro o 8.00 rano przyjedzie po mnie minibusik, którym pojadę 6 godzin, tam będzie prom, który weźmie mnie na wyspę…Tam zobaczymy co znajdę do spania, bo szczyt sezonu i niby może być ciężko, no ale dla jednej osoby na pewno się cos znajdzie. Dla wyjaśnienia….nikt  z nikim się nie pokłócił, nikt nikogo nie miał dosyć…poprostu po 3 miesiącach podróży razem, i prawie roku wliczając Norwegie życia razem….każdy z nas zdecydował się iść w inną stronę, wiec dotychczasowe „razem” się skończyło. To chyba naturalne po tak dlugim czasie razem. Maciek jest w stanach o ile już doleciał, bo wiem ze miał długi lot z Kalkuty. Amelia z Tomkiem jada do Kambodży…a ja….hmm w sumie to nie wiem, pobędę trochę w Tajlandii, a później się zobaczy co dalej. Nie mam żadnego planu co jest lekko przerażające…nawet bardziej niż do tej pory, ale zobaczymy, odpocznę na wyspie i może na cos wpadnę….najbardziej meczące w podroży jest, nawet nie fakt ze masz wiecznie domek na plecach i musisz z nim chodzić, tylko to ze każdy nowy kraj, każde miasto, każdą wyspę musisz rozpracowywać na nowo. A ze zazwyczaj mijasz miejsca turystyczne i naciągaczy to powoli tracisz zaufanie do ludzi, co jest mega meczące….najlepiej byłoby mieć w każdym kraju na początek kogoś, kto przez pierwsze 3 dni ci opowie wszystko o danym kraju!: ) Tak mieliśmy w Indiach, a pomimo tego dowiedzieliśmy się dużo najważniejszych rzeczy po drodze, od innych podróżników – to wszystko kosztuje dużo czasu i nerwów i tej okropnej niepewności co przyniesie nowy dzień i nowe miejsce…wiem ze w Indiach na początku tez nie wiedzilam co dalej i gdzie jechać….i czułam się te 2 miesiące temu jak dziś…ale jednak wydaje mi się ze dziś mam w ogóle zero sil….do tego ten upał….wiec ta niewiedza co będzie jutro …albo olejesz to uczucie albo cie zaleje wielkim strachem i nie można na to pozwolić…zycie ze stala praca i domem za rogiem daje super fajne poczucie bezpieczeństwa, którego na codzien nie doceniasz i zazwyczaj na nie narzekasz, ooo tylko ja wiem i kilka mi bliskich osob wie jak ja bardzo na nie narzekałam…ze nuda….ze rutyna….ale brak tego psychicznego bezpieczeństwa, może być bardzo zly dla twojej głowy….ale tak to jest z ludzmi, zazwyczaj chcemy tego czego nie mamy aktualnie…..

W każdym razie pierwszy dzień wycieczki po bkk….wzięłam aparat ale z wyładowana bateria: ) mam może 3 zdjęcia: ) byłam w kilku świątyniach, które wyglądaj dużo lepiej niż w Indiach, po prostu inny zadbany klimat, dalam się tez obwieźć tuktukowi za 20 bat, czyli 2 zlote po głównych świątyniach, co jest z ich strony nacinaniem biednych turystow…o czym dowiedzilam się później od znajomych i z Loonely planet, które udało mi się tutaj kupić w antykwariacie za grosze, wiec jej mam jakiś przewodnik i jest mi z nim lepiej, może wcześniej na niego nieraz narzekałam, ze rozpisują się o najlepszej kawie, a nie ma mapek czy innych istotnych informacji, ale jednak jak go nie masz to czujesz się jak bez prawej reki….do której jednak zawsze możesz zajrzeć i cos tam ci zawsze podpowie…w każdym razie tuk tuk obwozi cie owszem po 3, 4 fajnych miejscach, po czym bierze cie tez do info turystycznej, jednej, drugiej, do salonu krawieckiego gdzie możesz uszyć sobie garnitur ?!– bo w takich właśnie miejscach dostaje kupony na paliwo za to ze przywiezie do nich turyste….zajmuje ci przez to caly dzień no i trochę nerwow…ale w sumie nie było zle….wieczorem wróciłam do siebie, czyli na Kao San- główna turystyczna ulica na której mieszkam i na która trafiłam dzięki mojej super zajebistej bratniej duszy która siedzi teraz w Meksyku i się pałacuje: )zjadłam sobie nudle z orzeszkami, tofu i innymi specjałami- mega pyszne maja tutaj jedzenie! I te owoce i szejki i wszystko noo nic tylko jesc i pic…tylko ze głownie chce się pic, a nie jeść, przez ten upal….

Dziś wstałam, zjadłam śniadanie w 7 eleven, co jest już zwyczajem, bo jest tych sklepów tutaj chyba więcej niż w usa…ciastko z tytyki i jogurt: ) i poszłam oglądać pałac…tylko ze była taka kolejka w słońcu do wejścia, ze sobie odpuściłam…poszłam dalej…za kanałem który przepływasz za 30 groszy jest piękna świątynia..w której spędziłam cale popołudnie….
Ogólnie jest tutaj dużo drożej niż w Indiach, no ale tylko w Indiach jest tak tanio…: )Ludzie poki co tez mnie nie powalają, w Indiach nieraz spędziłam dzień sama i zawsze znalazł się ktoś miły i serdeczny, tutaj nawet pani w info turystycznej wczoraj bezczelnie mówiła do mnie what, what what?!?! Aaa kurde w Indiach myślałam ze słabo z ang…ale tutaj o niebo gorzej….

No i tak sobie jestem w bkk, w Tajlandii i nie wiem co począć ze sobą dalej…niby tyle możliwości i opcji….ale nie wiem czy to kwestia mojego charakteru, czy jakiegoś przesilenia od nadmiaru wrażeń, dotychczasowych miesięcy w  podroży, ostatnich wydarzeń dot. separacji, czy nowego kraju…..no bo czuje ze sil zaczyna brakować…..ale nie dam się i wiem ze mi to przejdzie!: ) w końcu to Azja poludniowa-wschodnia- destynacja marzeń i łatwości komunikacji, masy turystów i lokalnych- tutaj musi być fajnie!: )

Tajska Wenecja.

Zlota góra w miniaturce-weszłam na sam szczyt swiatyni i mysłam ze zemdleje od upału.
 Widok z góry.
 To samo...tylko na inna część miasta.


 A to juz z dzis i wycieczka stateczkiem.
 Ooo ile ryb.







 Czerwona ja uwieczniona za pomocą samowyzwalacza:)




 Mmmm wszytkie owoce świata....

Koa San-czyli teraz tutaj jestem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz