środa, 11 kwietnia 2012

Inle Lake-zdjecia, na filmiki za słaby net, wiec innym razem.

Sabine, Suphan i ja w poszukiwaniu domku.
Po 12 godz w lokalnym busie-sama nie wiem z czego sie ciesze, chyba z nowego kapelusza.
Wspomniany wcześniej bus makabra do Inle lake, okien ani drzwi nie ma, ludzie siedza na plastikowych zydelkach ale tivik musi byc.
Michal i Mark na dachu...ja w srodku....bez komentarza...


Główna ulica w Inle po zachodzie słońca.
Nowy dzien, nowe siły idziemy szukac łódki.
Ooo jest jakaś....:)
Tu znowu idziemy...
Urocze zalepianie dziur w drodze.
Ja na łódce:)
My wśród pływających ogrodów.
Sobie płyniemy...

Lansiarskie kamizelki marki GAP.
Poczatek dnia na jeziorze, wygodne krzesla, wiatr we wlosach-bedzie extra dzien.
Się rozwaliłam.
Wszytko nosimy na glowach.
Wszedzie kurz i pyl i czasem bydlo.
Wspolnie budujemy lepsze jutro.
Witamy na Inle lake.
Wioska na wodzie.
Wioska kobiet z dlugimi szyjami, a wlasciwie 3 kobiety z dlugimi szyjami.
Poranne mycie.
Walimy bambusowa palka w wode zeby nagonic ryby do sieci.
Poprostu duzo czosnku na ziemi.
Plywajace ogrody, zapach ziol niesamowity.
Nie ma na kapelusz, to recznik tez bedzie...chyba ze to taka moda tutaj- nie zbadalam tego tematu.
Nam sie grac nie chce.
Najbardziej znane miejsce na jeziorze, swiatynia z latajacymi kotami. skacza przez obrecz moze na 20 cm i to tylko jak uda sie je dobudzic.
Michal w cos gra, czy cos wygral chyba nie.
Michal i nasz kapitan.
Masaa mnichów.
Ładne z masy perlowej łyżeczki.
Kumple.
Inle lake-rybak.




Długie szyje, co turysta to wstawaly i pozowaly do foty.
Budujemy droge, czy poprostu transportujemy kamienie.
Apteka na targu.
A tu herbaciarnia.



Rybak na jednej nodze stoi, druga steruję, rekami wyciąga sieci...





















Zmasakrowane my w drodze powrotnej do Yangon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz