Po trzech dniach zbieramy sie i autobusem zjezdzamy do Siriguli, żeby
tam złapać autobus w końcu do Bangladeszu! Wychodzi nam to znowu wyjątkowo
sprawnie. Jest jedna agencja w mieście z której wyjeżdżają busy do
Dhaki-stolicy bangla. Agencja mieści sie niedaleko dworca autobusowego i jest w
hotelu Plaza. Z naszym szczęściem dowiadujemy sie ze bus odjeżdża za 2 godz-
idealnie! Kupujemy bilety 60 zł za jeden. Wsiadamy i jedziemy w kierunku
granicy.
Ja na granicy...jeszcze radość:)
Ja i jaś, który budził ciekawość celników:)
Granica...hahah....oczywiście trzeba wziąsc bagaż i przejść ja na piechotę. Wymeldowanie z indi w wiklinowej budce. Dookoła pola ryzowe, krowy i wielkie nic. Jedna, druga, piąta budka..idziemy pasem niczyim do Bangladeszu!:) tam tez 2 pokoje do zalogowania sie i w końcu dość papierom-jesteśmy!!!
Poki co wciąż siedzimy na granicy, juz najedzeni i odprawieni czekamy na
odjazd...nie wiem która juz z rzędu godzinę...w azji zawsze jest zawsze tak
samo z busami, nikt przy zakupie ci nie powie ze po drodze bedzie 5 zmian busa,
ze bedzie przerwa kilku godzinna...poprostu kupujesz bilet i od tego momentu
nie wiesz co sie dzieje i dlaczego trzeba tyle czekać?!:)
Pierwszy pokój w Dhace. Co za luksus!!!
Widok na Dhake.
Nikt tu twardzielem nie jest.
O 5 nad ranem lądujemy w dhace. Podróż busem przespana, ale czy drogi lepsze niż w Indiach...pamietam ze 70%nocy skakalam na fotelu. Chyba maja tu to samo co w Indiach, czyli wszytko co najlepsze w moim kraju.
Średnia zarobków miesięczna w Indiach to 6tys rupi, tutaj 1500...czyli jakieś 100zl...co widać... Wysiadamy i pierdolnik, ale jaki! No dobra widzę piękny wschód słońca w mieście, za palmami, ale to co sie dzieje na ulicy...zamęt, hałas, pył, śmieci, ludzie gotują-wszytko jest. Ale dobra trzeba sie zorganizować, wiec najpierw kasa...4 bankomaty odmówiły posluszenstwa(w każdej budce z bankomatem ktoś śpi i pilnuje ATM), mała flustracja, bo jakto nie działa tu moja karta?! Piąty bankomat w końcu wypłacił mi troche gotówki. Pierwszy zakup - woda!!! W tym pyle nie da sie oddychać! Dobra to teraz autobus, najlepiej na juz żeby wyjechać jak najszybciej ze stolicy! Taaa tylko gdzie jesteśmy?! Brak mapy, nikt nie mowi po angielsku, nikt nie rozmawia ze mną, tylko Jacka widza, mnie juz nie...islam....w końcu odpalamy mapę z przewodnika i juz wiemy gdzie mamy jechać. Riksze tu takie podobne jak w Indiach, tyle ze siedzisz jak w klatce. Oczywiście przepłacamy...ale ok, to w końcu 4 złote. Wciąż jest wczesne rano, my po podróży właściwie od wyjechania z gór 24 godz. Pył, nie wiemy gdzie jesteśmy. Busa do Cox Bazar-na plaże znaleźć nie możemy. Mało kto tutaj zagaduje, czy pomaga, nikt sie nie uśmiecha jak w Indiach- tylko sie gapia, gapia, gapia-na mnie szczególnie. Do tego na każdego przychodzi czas i nikt twardzielem nie jest...wczorajszy lunch czyli kurczakowe curry na granicy...ojjj brzuszek nie polubił. Słabo mi.....a my wciąż w dupie. Było serio cieżko....w końcu podróżowanie nie jest łatwe:)) żartuje w 99% jest! Oprócz takich porankow jak dziś. Finlalnie mamy bilet na wieczor, kolejne 12 godz. Do wieczora żeby nie umrzeć wzięliśmy hotel. Co tez łatwe nie było. W kilku odmówili nam pokoju?!lazilismy tak bez konca....w końcu w kolejnym w którym tez twierdzili ze nie maja nic wolnego, usiedlismy w recepcji i umarlismy...co najwyraźniej było dobrym pomysłem, bo w końcu ktoś przyszedł i dał nam pokój. Nie ma nic lepszego niż prysznic i łóżko!!!!
Dhaka-stolica.
Zakratowane riksze.
Powinno sie mówić co za bangladesz!, a nie co za Sajgon. Sajgon był może głośnym, ale przyjemnym miastem. To co sie dzieje tutaj to hardcore jakis! Znaczy przygoda hej!:) ze mną wciąż nie rozmawiają....po 19.00 opuściliśmy pokój, żeby złapać bus jad morze o 20.00. O 20.00 przerzucili nas z jednego biura podróży do innego...jest ich tu setki...szliśmy za kimś....w ogóle całe to podróżowanie opiera sie na zaufaniu do totalnie obcych ludzi...ktoś cie gdzies wiezie-nie wiesz gdzie, ktoś cie prowadzi do hotelu, rikszarz jakis zawozi na dworzec, napotkana osoba na ulicy kieruje gdzies tam...i ufasz im wszytkim bo nie masz wyjścia, albo Czekasz aż cos sie wydarzy-tak jak w przypadku dzisiejszego, pierwszego, hardcorowego dnia w Bangladeszu. No wiec doszliśmy za panem do kolejnego biura, ja wlazlam w błoto/lajno, ktoś mi pokazał gdzie mogę sie obmyc, ktoś powiedział ze dziś z powodu strajków bus tam gdzie chcemy nie jedzie, pozniej mówią ze jedzie, ale inna firma i pozniej. Ktoś nam wymienia bilet na inny. W małym pokoju, a właściwie biurze jakiejś firmy przewozowej zgraja testosteronu wrzeszczy, bije pięścią o krzesło, kotluje sie-a my w środku tego wszystkiego bez jakiejkolwiek świadomości co sie dzieje i co nas czeka w związku z tym....jedna osoba wyłoniła nas z tłumu, mowi po angielsku-poratowala nas. Siedzimy juz w busie, który miał nie jechać...znowu czekamy...sama nie wiem jak sie tu znalazłam.....total bangladesz do tego w fazie strajków partyjnych....kosmos razy milion!
Podróży dzień trzeci....dlaczego nie zostałam w górach, a najlepiej na andamamanch na miesiąc?! Halooo...mogłam teraz leżeć na rajskiej plazy. Zamiast tego jestem w brudnym, zasmieconym i zapylonym mieście-znowu. Indie to luksusowy resort przy tym kraju! Autobus po drodze zastrajkował i nie dowiozl nas na miejsce. Jesteśmy 180 km od plazy-celu. I dupa nie pojedziemy dalej. Znowu hotel na dzień i myślenie co dalej i kiedy...właściciel hotelu sugeruje ze nie powinnismy wychodzić z pokoju z powodu zamieszek i strajków....super super....kolejny zmarnowany dzień i bangla przygoda....a mogłabym byc na andamamanch!!!
Zaczęły sie jakieś krzyki przez megafon przy głównym placu, przy którym stoi nasz hotel...tłum ludzi cos skanduje, No tego jeszcze nie było.
Nawet pieniądze wyglądają tutaj jak szmaty. Zniszczone, brudne tak ze często cieżko dojrzeć jaki to nominal. Albo sie tak uodpornilam na Indie, albo tu jest tak zle. No ale dobra kilka miłych osób poznaliśmy, generalnie większość ludzi pokaże ci kierunek, poradzi, zapyta stad jesteś i zagada...jakoś tam. Aaaa i wszyscy mowia do ciebie hellol brother, hello sister, hey sister sit down:))) zawsze bylo hej mister(niezaleznie od plci) a tu cos nowego:) Nie jest aż tak tragicznie, poprostu inaczej. A przecież lubimy podróżować właśnie po to żeby było inaczej:)
Dobrze czasem moc nie mieszkać w norze. Po chwili nacieszania sie luksusami ruszamy zobaczyć okolice. Bangladesz jest ciężki, bieda okropny, syf, stragany-wszytko wyglada biednie. Na straganach głownie muszle, badziew i wielkie suszone ryby. Idziemy na plaże. W tutejszej kulturze inaczej niż naszej plaża nie służy do kapania, raczej do spacerów, lezenia na lezaczku i tyle. Wchodzimy....plaża szeroka, długa, brak przejrzystości powietrza, piasek czarny, wieje i fale ale ciepło. Według netu i lokalnych jest to najdłuższa plaża na świecie 140 km. Ok to idziemy w lewo....i tak szliśmy, lokalni zbierają kraby wielkości dobrego posiłku, niestety jest tez na plazy kilka martwych zolwi:/, stoją łódeczki zrobione w całości ze steropianu na połów ryb. Plaża szeroka zamknięta coraz to liczniejszymi i zielonymi wzgorzami....ładnie, dziko i pusto. Coraz bardziej zaczyna nam sie podobać. Nie jest pięknie, ale jest ciekawie i inaczej-to chyba bedzie jedyne i słuszne podsumowanie tego całego, małego kraju:)
Nasz Cheraton.
Suszone ryby.
Pola ryżowe i budowa w tle.
Kokosy.
Sprzedawca kurczakow.
W restauracji.
Widok z naszego cheratona:)
Stopem na plaże.
Ooo ale niewyspana dziś wstalam, ale nie ma odpoczynku trzeba cisnąć. Rano śniadanie w naszej wypasnej restauracji obrusy, kelner, sztuce-wypas:) po śniadaniu cel Inini beach-kolejna ponoć perła Bangladeszu. Drogi tu dwie na krzyż wiec idziemy z nadzieja ze po drodze bedzie jakis bus. Zamiast busa zatrzymaliśmy ciężarówkę....jedna prosta droga wiec jedziemy z nimi ile sie da prosto-jak w Birmie:) kierowca prawie sie nie posikal przez to ze siedzialam koło niego, ale ok....widoki za oknem piękne. Pola ryzowe, szerokie wybrzeże, wiec udawalam ze go nie widzę. Kolejny stop to autokarowa szkolna wycieczka. W środku śpiewy i wesoły nastrój-tak dojechaliśmy na plaże. Tam wszyscy w ubraniach w wodzie, gapia na nas jak mogą, pomimo tego ze my tylko spacerujemy. Fale dosyć spore. Dziko i fajnie, a najlepsze ze birma za rogiem i plaża Chang the beach-na której byłam rok temu:)
Jutro jedziemy dalej...w góry do Banderban, podobno gdzieś blisko wiec powinien byc autobus....ale kto to wie....chce pizzę!!:)
No to pappa wygodny pokoiku, czas nam w drogę! Na dworcu bez problemu wysiadamy w bus w góry. Cena 170 daka, czyli jakieś 7 zł. Autobus....No takim jeszcze nie jechalam. Przednia szyba cała popekana, tak ze górna cześć nad kierowca zamówione jest plakatem!!:) Moj tata nawet mini dzindziola na lusterku sobie nie powiesi bo to przeszkadza, a tu cały plakat jest na szybie hahah i sie jedzie:) siedzenia kiedyś w czerwona tapicerke, z biala wyhaftowana nakładka na zagłówki. Dziś czorne, a ta biała szmatka...No mało co mnie obrzydza, ale brrrr....No ale znowu bus jedzie, podłoga i koła są, drzwi otwarte na stałe na oścież, wiec jak juz ruszył to nawet całkiem przyjemnie:)
I tak sobie jedziemy. Muzyka na uszach, widoki pierwsza klasa. Czasem mijamy jakieś miasto i korek, bo każdy ciśnie na pierwszego. Im większy i glosniejszy tym lepszy. Najlepsze są reakcje na mnie. Siedzę przy oknie i wszytkie oczy z zew patrzą na mnie. Najpierw mijają mnie nieprzytomnie, a jak juz zajarza to wracają z opadnieta szczeka hahaha, albo od razu pokazują mnie palcem i śmieją sie, jakby ha ha ha zobacz głupia przyjechała oglądać nasz kraj!!:))
No za pięknie, za długo tu byc nie moze...zaczynamy mijać autobusy w powybijanymi szybami, nasz bus zwalnia, chyba tam gdzie jedziemy za dobrze sie nie dzieje....
Wsiedliśmy w autobus rano żeby przejechać szybko do wsi obok i aaaaaaa jest 16.00 a my wciąż w busie i jeszcze w nim pobędziemy!!!!
Byłam w wielu miejscach Azji, Europie wschodniej, ale żadne kraj nie zrobił na mnie tak hardcorowego wrażenia jak ten! Jest zle, jest cieżko i nie ma tu nic do czego można by sie dostawić ze fajne. Nie ma gdzie zjeść, hotele mocno średnie, bród i ubóstwo przerażające. Widoki na wsi i te pole ryzowe po horyzont piękne, ale takie widoki znamy z innych miejsc.
W każdym razie w góry nie dojechaliśmy. Po drodze zamieszki i jakieś bijatyki, mijały nas busy z przeciwnego kierunku z powybijanymi wszystkimi szybami. Jak juz to przeszliśmy to na granicy wjazdu w góry powiedzieli ze nie mamy pozwolenia i nas nie wpuszcza. Pozwolenie mieliśmy zrobić w Cox bazar?! Jakoś ani przewodnik ani nikt o tym wcześniej nie mówił aaaaaaaaaa!! Góry zapowiadały sie świetnie!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z Kulhny pociąg za 45 daka o 7 rano (ktoś mówił ze w Indiach pociągi to hardcore-mylił sie!), riksza do granicy ( a raczej taczka) 50 daka, wyjazd z bangla 300 daka-płatne na granicy! Jak widać z tego wszystkiego najtańszy był pociąg...niecałe 2 zlote.
Wracam do Indi.
Ja na granicy...jeszcze radość:)
Ja i jaś, który budził ciekawość celników:)
Granica...hahah....oczywiście trzeba wziąsc bagaż i przejść ja na piechotę. Wymeldowanie z indi w wiklinowej budce. Dookoła pola ryzowe, krowy i wielkie nic. Jedna, druga, piąta budka..idziemy pasem niczyim do Bangladeszu!:) tam tez 2 pokoje do zalogowania sie i w końcu dość papierom-jesteśmy!!!
Zgadujemy sie z towarzyszem podróży. Chłopak z
Dhaki, wraca z wakacji z indi, mowi bardzo dobrze po ang. Pomaga nam zamówić
jedzenie, bo tu juz z ang cieżko, plus wszystko napisane w znaczkach. Jemy
wspólnie lunch. Opowiada nam o Bangladeszu- super. Pozniej kolejna para z Dhaki
do nas zagaduje, poki co zapowiada sie to wszytko super. Ba! brzmi jak birma!
Ludzie mili, mamy ich numery telefonu, mamy dzwonić w razie jakiejkolwiek potrzeby. Podobno drogi w bangla o niebo
lepsze niż w Indiach i mamy jeździć busami. Są dostępne i wszytko ma byc
łatwe-zobaczymy:)
Nowi bengalscy znajomi.
Pierwszy pokój w Dhace. Co za luksus!!!
Widok na Dhake.
Nikt tu twardzielem nie jest.
O 5 nad ranem lądujemy w dhace. Podróż busem przespana, ale czy drogi lepsze niż w Indiach...pamietam ze 70%nocy skakalam na fotelu. Chyba maja tu to samo co w Indiach, czyli wszytko co najlepsze w moim kraju.
Średnia zarobków miesięczna w Indiach to 6tys rupi, tutaj 1500...czyli jakieś 100zl...co widać... Wysiadamy i pierdolnik, ale jaki! No dobra widzę piękny wschód słońca w mieście, za palmami, ale to co sie dzieje na ulicy...zamęt, hałas, pył, śmieci, ludzie gotują-wszytko jest. Ale dobra trzeba sie zorganizować, wiec najpierw kasa...4 bankomaty odmówiły posluszenstwa(w każdej budce z bankomatem ktoś śpi i pilnuje ATM), mała flustracja, bo jakto nie działa tu moja karta?! Piąty bankomat w końcu wypłacił mi troche gotówki. Pierwszy zakup - woda!!! W tym pyle nie da sie oddychać! Dobra to teraz autobus, najlepiej na juz żeby wyjechać jak najszybciej ze stolicy! Taaa tylko gdzie jesteśmy?! Brak mapy, nikt nie mowi po angielsku, nikt nie rozmawia ze mną, tylko Jacka widza, mnie juz nie...islam....w końcu odpalamy mapę z przewodnika i juz wiemy gdzie mamy jechać. Riksze tu takie podobne jak w Indiach, tyle ze siedzisz jak w klatce. Oczywiście przepłacamy...ale ok, to w końcu 4 złote. Wciąż jest wczesne rano, my po podróży właściwie od wyjechania z gór 24 godz. Pył, nie wiemy gdzie jesteśmy. Busa do Cox Bazar-na plaże znaleźć nie możemy. Mało kto tutaj zagaduje, czy pomaga, nikt sie nie uśmiecha jak w Indiach- tylko sie gapia, gapia, gapia-na mnie szczególnie. Do tego na każdego przychodzi czas i nikt twardzielem nie jest...wczorajszy lunch czyli kurczakowe curry na granicy...ojjj brzuszek nie polubił. Słabo mi.....a my wciąż w dupie. Było serio cieżko....w końcu podróżowanie nie jest łatwe:)) żartuje w 99% jest! Oprócz takich porankow jak dziś. Finlalnie mamy bilet na wieczor, kolejne 12 godz. Do wieczora żeby nie umrzeć wzięliśmy hotel. Co tez łatwe nie było. W kilku odmówili nam pokoju?!lazilismy tak bez konca....w końcu w kolejnym w którym tez twierdzili ze nie maja nic wolnego, usiedlismy w recepcji i umarlismy...co najwyraźniej było dobrym pomysłem, bo w końcu ktoś przyszedł i dał nam pokój. Nie ma nic lepszego niż prysznic i łóżko!!!!
Dhaka-stolica.
Zakratowane riksze.
Powinno sie mówić co za bangladesz!, a nie co za Sajgon. Sajgon był może głośnym, ale przyjemnym miastem. To co sie dzieje tutaj to hardcore jakis! Znaczy przygoda hej!:) ze mną wciąż nie rozmawiają....po 19.00 opuściliśmy pokój, żeby złapać bus jad morze o 20.00. O 20.00 przerzucili nas z jednego biura podróży do innego...jest ich tu setki...szliśmy za kimś....w ogóle całe to podróżowanie opiera sie na zaufaniu do totalnie obcych ludzi...ktoś cie gdzies wiezie-nie wiesz gdzie, ktoś cie prowadzi do hotelu, rikszarz jakis zawozi na dworzec, napotkana osoba na ulicy kieruje gdzies tam...i ufasz im wszytkim bo nie masz wyjścia, albo Czekasz aż cos sie wydarzy-tak jak w przypadku dzisiejszego, pierwszego, hardcorowego dnia w Bangladeszu. No wiec doszliśmy za panem do kolejnego biura, ja wlazlam w błoto/lajno, ktoś mi pokazał gdzie mogę sie obmyc, ktoś powiedział ze dziś z powodu strajków bus tam gdzie chcemy nie jedzie, pozniej mówią ze jedzie, ale inna firma i pozniej. Ktoś nam wymienia bilet na inny. W małym pokoju, a właściwie biurze jakiejś firmy przewozowej zgraja testosteronu wrzeszczy, bije pięścią o krzesło, kotluje sie-a my w środku tego wszystkiego bez jakiejkolwiek świadomości co sie dzieje i co nas czeka w związku z tym....jedna osoba wyłoniła nas z tłumu, mowi po angielsku-poratowala nas. Siedzimy juz w busie, który miał nie jechać...znowu czekamy...sama nie wiem jak sie tu znalazłam.....total bangladesz do tego w fazie strajków partyjnych....kosmos razy milion!
Podróży dzień trzeci....dlaczego nie zostałam w górach, a najlepiej na andamamanch na miesiąc?! Halooo...mogłam teraz leżeć na rajskiej plazy. Zamiast tego jestem w brudnym, zasmieconym i zapylonym mieście-znowu. Indie to luksusowy resort przy tym kraju! Autobus po drodze zastrajkował i nie dowiozl nas na miejsce. Jesteśmy 180 km od plazy-celu. I dupa nie pojedziemy dalej. Znowu hotel na dzień i myślenie co dalej i kiedy...właściciel hotelu sugeruje ze nie powinnismy wychodzić z pokoju z powodu zamieszek i strajków....super super....kolejny zmarnowany dzień i bangla przygoda....a mogłabym byc na andamamanch!!!
Zaczęły sie jakieś krzyki przez megafon przy głównym placu, przy którym stoi nasz hotel...tłum ludzi cos skanduje, No tego jeszcze nie było.
Nawet pieniądze wyglądają tutaj jak szmaty. Zniszczone, brudne tak ze często cieżko dojrzeć jaki to nominal. Albo sie tak uodpornilam na Indie, albo tu jest tak zle. No ale dobra kilka miłych osób poznaliśmy, generalnie większość ludzi pokaże ci kierunek, poradzi, zapyta stad jesteś i zagada...jakoś tam. Aaaa i wszyscy mowia do ciebie hellol brother, hello sister, hey sister sit down:))) zawsze bylo hej mister(niezaleznie od plci) a tu cos nowego:) Nie jest aż tak tragicznie, poprostu inaczej. A przecież lubimy podróżować właśnie po to żeby było inaczej:)
No to trafiliśmy do
azjatyckich złotych piaskow!:) bengalskiej perły, pięknego wybrzeża i kurortu
numer jeden-według przewodników i napotkanych lokalnych.
Hmmmm może poprostu po andamamanch każdy inny widok boli. Brak palm kokosowych, białego piasku, niebieskiej wody i hamaczka podwieszonego gdzies w cieniu nie robi na tobie juz żadnego wrażenia....hmmm. Do tego tak dziś myślałam ze może maladiwy, karaiby są tez piękne, maja plaze rownie rajskie, ale jednak nigdzie nie ma takiego klimatu jak na andamanach. Brak wielkich hoteli, stonki z Niemiec czy innych części swiata, nigdzie...z mojego doświadczenia nie doznasz hamaczka za noc 6 zł, pana który ci gotuje zupke od podstaw, może trwa to 2 godz...ale gdzie tu sie spieszyć, nigdzie nie ma takiego luzu, blogosci i totalnego odcięcia od swiata. Zawsze mnie ciągnęło do polinezji francuskiej, ale tam tez komercjalizacja, której wlasnie brakuje na andamamch i mam nadzieje ze nigdy tam nie dojdzie!
No ale złote piaski
czyli Cox bazar. Po 3 dniach podróży w końcu udało nam sie dotrzeć tutaj
porannym busem. Wysiadamy z niego a tu na relaxie podchodzi do nas pan
rikszarz, daje nam rozsądna cenę za podwiezienie do taniego hotelu...50 daka
czyli 2 zl....wszytko prosto. Podwozi nas pod hotel, ze od razu sie krzywimy bo
widać ze nie jest to nasz budżet....ehh znowu sie nie zrozumielismy....wchodzę
do środka, ładna recepcja, panowie pod krawatem. Pytam ile kosztuje pokój i
mowie jaki jest Moj budżet....jakieś 1000 daka(40zl) pan mowi żeby najpierw
zobaczyć pokój. Pokoje na wypasie duże, z tarasem, jasne...No warunki jak w
dobrym resorcie....nie wiem czy to moje zdolności negocjacyjne, czy fakt ze nie
maja turystów ale dostaliśmy ten piękny pokój z widokiem na morze, za cenę jaka
chcieliśmy-super prezent na dzień kobiet!:)Hmmmm może poprostu po andamamanch każdy inny widok boli. Brak palm kokosowych, białego piasku, niebieskiej wody i hamaczka podwieszonego gdzies w cieniu nie robi na tobie juz żadnego wrażenia....hmmm. Do tego tak dziś myślałam ze może maladiwy, karaiby są tez piękne, maja plaze rownie rajskie, ale jednak nigdzie nie ma takiego klimatu jak na andamanach. Brak wielkich hoteli, stonki z Niemiec czy innych części swiata, nigdzie...z mojego doświadczenia nie doznasz hamaczka za noc 6 zł, pana który ci gotuje zupke od podstaw, może trwa to 2 godz...ale gdzie tu sie spieszyć, nigdzie nie ma takiego luzu, blogosci i totalnego odcięcia od swiata. Zawsze mnie ciągnęło do polinezji francuskiej, ale tam tez komercjalizacja, której wlasnie brakuje na andamamch i mam nadzieje ze nigdy tam nie dojdzie!
Dobrze czasem moc nie mieszkać w norze. Po chwili nacieszania sie luksusami ruszamy zobaczyć okolice. Bangladesz jest ciężki, bieda okropny, syf, stragany-wszytko wyglada biednie. Na straganach głownie muszle, badziew i wielkie suszone ryby. Idziemy na plaże. W tutejszej kulturze inaczej niż naszej plaża nie służy do kapania, raczej do spacerów, lezenia na lezaczku i tyle. Wchodzimy....plaża szeroka, długa, brak przejrzystości powietrza, piasek czarny, wieje i fale ale ciepło. Według netu i lokalnych jest to najdłuższa plaża na świecie 140 km. Ok to idziemy w lewo....i tak szliśmy, lokalni zbierają kraby wielkości dobrego posiłku, niestety jest tez na plazy kilka martwych zolwi:/, stoją łódeczki zrobione w całości ze steropianu na połów ryb. Plaża szeroka zamknięta coraz to liczniejszymi i zielonymi wzgorzami....ładnie, dziko i pusto. Coraz bardziej zaczyna nam sie podobać. Nie jest pięknie, ale jest ciekawie i inaczej-to chyba bedzie jedyne i słuszne podsumowanie tego całego, małego kraju:)
Nasz Cheraton.
Suszone ryby.
Pola ryżowe i budowa w tle.
Kokosy.
Sprzedawca kurczakow.
W restauracji.
Widok z naszego cheratona:)
Stopem na plaże.
Ooo ale niewyspana dziś wstalam, ale nie ma odpoczynku trzeba cisnąć. Rano śniadanie w naszej wypasnej restauracji obrusy, kelner, sztuce-wypas:) po śniadaniu cel Inini beach-kolejna ponoć perła Bangladeszu. Drogi tu dwie na krzyż wiec idziemy z nadzieja ze po drodze bedzie jakis bus. Zamiast busa zatrzymaliśmy ciężarówkę....jedna prosta droga wiec jedziemy z nimi ile sie da prosto-jak w Birmie:) kierowca prawie sie nie posikal przez to ze siedzialam koło niego, ale ok....widoki za oknem piękne. Pola ryzowe, szerokie wybrzeże, wiec udawalam ze go nie widzę. Kolejny stop to autokarowa szkolna wycieczka. W środku śpiewy i wesoły nastrój-tak dojechaliśmy na plaże. Tam wszyscy w ubraniach w wodzie, gapia na nas jak mogą, pomimo tego ze my tylko spacerujemy. Fale dosyć spore. Dziko i fajnie, a najlepsze ze birma za rogiem i plaża Chang the beach-na której byłam rok temu:)
Wracamy do domu juz
riksza. Po drodze nawet poza miastem pełno działek wyznaczonych pod budowę
hoteli. Olbrzymich hoteli i apartamentow....kto tu bedzie
przyjeżdżał/mieszkał???napewno maja kilkoro bangladeskich milionerów, ale tu
juz jest tyle wywalonych hoteli i w budowie, ze dla kogo to???? Poważnie jeden
na drugim i co jeden to większy-absolutnie nie rozumiem tego, kto po co i skad
ta kasa na to? -jakies pomysly? Tak samo z bankomatami, jest ich masa, jeden na
drugim, ale wciąż tylko co 10 przyjmuje nasza master card, a kantorow nie ma w
ogóle. Z bankami słabo. Aaaa i jeszcze każdego bankomatu pilnuje jeden ciec.
Może nawet nietyle co pilnuje co w nim mieszka. Jak rano Wejdziesz do atm
budki, to on tam normalnie śpi!!
Dziś oddalabym wszytko
za pizzę albo cos normalnego do jedzenia....tu wszytko tłuste i ostre...nie na
Moj brzuszek ostatnimi czasy. Nawet pomidorow nie da sie kupic, na targu tylko
cebula, pomarancze, imbir i ziemniaki. Koło naszego hotelu widzieliśmy KFC!!!
Jedziemy rowerowa riksza poprzez pola ryzowe na kurczaki! hahaha absurd!:) tam
ceny jak z kosmosu. Mniej płacimy za naszego szeratona, niż kosztuje tutaj
wiaderko kurczaków, ale ok mała przekaska jest. Jesteśmy jedynymi klientami.
Pewnie praca tutaj w tym kraju to musi byc wypas...dziwny to kraj, nikt nic nie
wie, każdy mowi co innego, ale ogólnie jest bardzo miło i bezpiecznie. Czesto
to powtarzam co?!:)-sila autoperswazji:) ale powaznie Na wsi ładnie, zielono, a
miasta jak to miasta - miazga dla uszu, oczu i wszystkiego.Jutro jedziemy dalej...w góry do Banderban, podobno gdzieś blisko wiec powinien byc autobus....ale kto to wie....chce pizzę!!:)
No to pappa wygodny pokoiku, czas nam w drogę! Na dworcu bez problemu wysiadamy w bus w góry. Cena 170 daka, czyli jakieś 7 zł. Autobus....No takim jeszcze nie jechalam. Przednia szyba cała popekana, tak ze górna cześć nad kierowca zamówione jest plakatem!!:) Moj tata nawet mini dzindziola na lusterku sobie nie powiesi bo to przeszkadza, a tu cały plakat jest na szybie hahah i sie jedzie:) siedzenia kiedyś w czerwona tapicerke, z biala wyhaftowana nakładka na zagłówki. Dziś czorne, a ta biała szmatka...No mało co mnie obrzydza, ale brrrr....No ale znowu bus jedzie, podłoga i koła są, drzwi otwarte na stałe na oścież, wiec jak juz ruszył to nawet całkiem przyjemnie:)
I tak sobie jedziemy. Muzyka na uszach, widoki pierwsza klasa. Czasem mijamy jakieś miasto i korek, bo każdy ciśnie na pierwszego. Im większy i glosniejszy tym lepszy. Najlepsze są reakcje na mnie. Siedzę przy oknie i wszytkie oczy z zew patrzą na mnie. Najpierw mijają mnie nieprzytomnie, a jak juz zajarza to wracają z opadnieta szczeka hahaha, albo od razu pokazują mnie palcem i śmieją sie, jakby ha ha ha zobacz głupia przyjechała oglądać nasz kraj!!:))
No za pięknie, za długo tu byc nie moze...zaczynamy mijać autobusy w powybijanymi szybami, nasz bus zwalnia, chyba tam gdzie jedziemy za dobrze sie nie dzieje....
Wsiedliśmy w autobus rano żeby przejechać szybko do wsi obok i aaaaaaa jest 16.00 a my wciąż w busie i jeszcze w nim pobędziemy!!!!
Byłam w wielu miejscach Azji, Europie wschodniej, ale żadne kraj nie zrobił na mnie tak hardcorowego wrażenia jak ten! Jest zle, jest cieżko i nie ma tu nic do czego można by sie dostawić ze fajne. Nie ma gdzie zjeść, hotele mocno średnie, bród i ubóstwo przerażające. Widoki na wsi i te pole ryzowe po horyzont piękne, ale takie widoki znamy z innych miejsc.
W każdym razie w góry nie dojechaliśmy. Po drodze zamieszki i jakieś bijatyki, mijały nas busy z przeciwnego kierunku z powybijanymi wszystkimi szybami. Jak juz to przeszliśmy to na granicy wjazdu w góry powiedzieli ze nie mamy pozwolenia i nas nie wpuszcza. Pozwolenie mieliśmy zrobić w Cox bazar?! Jakoś ani przewodnik ani nikt o tym wcześniej nie mówił aaaaaaaaaa!! Góry zapowiadały sie świetnie!
Mam dość, serdecznie dość.
Nie ma tu nic oprócz syfu i ruiny! A poważnie starałam sie nie nastawiać zle do
tego wszystkiego!
Jedziemy juz dziś trzecim busem w kierunku dhaki i ogólnie wyjazdu z tego kraju. Damy mu jeszcze jedna szanse, spróbujmy sie dostać na bagna....i tam docenić piękno krajobrazu.
Jedziemy juz dziś trzecim busem w kierunku dhaki i ogólnie wyjazdu z tego kraju. Damy mu jeszcze jedna szanse, spróbujmy sie dostać na bagna....i tam docenić piękno krajobrazu.
Mam dość! Nawet nie chce
mi sie pisać o tym co sie tu dzieje.
Budze sie rano w Kulhnie
i postanawiam wydostać sie z tego kraju jak najszybciej. Żeby dostać sie na
sundeburns koszta są tak wysokie, za jednodniowa wycieczkę liczą sobie około
100dol(?!), znowu zaczęły sie strajki. Mam dość. Wyjeżdżam! Wracam, nie będę
się męczyć!Z Kulhny pociąg za 45 daka o 7 rano (ktoś mówił ze w Indiach pociągi to hardcore-mylił sie!), riksza do granicy ( a raczej taczka) 50 daka, wyjazd z bangla 300 daka-płatne na granicy! Jak widać z tego wszystkiego najtańszy był pociąg...niecałe 2 zlote.
Wracam do Indi.
Super się czyta o waszych podróżach:) Szkoda, że macie przykre wspomnienia związane z Bangladeszem. Pewnie inaczej wspominalibyście ten kraj gdyby wasz pobyt nie odbywał się w czasie gdy są same strajki i zamieszki związane z procesem rozliczania przeszłości. Szkoda, że nie byliście na St. Martin's Island- niedaleko Cox Bazar, bo może tam by wam się spodobało. Bylem w Bangla 2 razy w sumie 6 tygodni i gdyby nie to, że towarzyszył mi kolega, który tam mieszka też pewnie w wielu sytuacjach miałbym inne odczucia. Bangladesz to raczej nie miejsce na wypoczynek. Podziwiam was i kibicuje w dalszym explorowaniu naszej planety:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńdupa-gówno-dupa.Tekst naprawdę na poziomie.jesteście "pszyszłościom" kraju....
OdpowiedzUsuń