Długo mnie nie było...co robiłam przez ten czas....
No więc, przyleciałam do czystej, momentami nudnej, ale wciąz czystej Europy z Delhi 11 maja, wprost do Zurichu....gdzie odebrała mnie Ela...super szczęscie bo nie widziałyśmy sie prawie rok! Bagaż mój, czyt. DOM, nie przyleciał ze mną...troche tak smutno jak stoisz przy tym pasie i każdy odbiera swoja torbę, a twojej nie ma i nie ma i nie ma....W każdym razie nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszło, domek przyjechał bezpośrednio do nowego domu po 2 dniach...plus taki, że nie musiałam go nosić:)
W Zurichu spędziłam 3 tygodnie...generalnie odpoczywając i z dnia na dzień coraz bardziej teskniąc za tym co było taka "udręką" dla mnie w podróży...niezrozumiałe i absurdalne, ale w momencie kiedy wszytko się kończy chcesz tego razy dziesięć....no ale Zurich, weekendy gdzieś tam, najlepsi przyjaciele w końcu obok mnie, a nie na drugim końcu skypa...słońce i brak wszędobylskich tłumów...co z czasem nawet zaczeło wydawać mi się dziwne, że tak może być pusto na ulicach, ale bedę się rozpisywać za czym wszytkim tęsknie....bo popropstu za wszytkim!!! Do tego bardzo ciężko jest się z kimś podzielić w rozmowie ze zrozumieniem tym wszytkim co przeżyłam, co widziałam i jak to wplyneło na mnie....
Więc jestem w Szwajcari...nie jest to koniec, ale na pewno jakiś przełom w mojej podróży. Kółko póki co zatoczyłam małe zaczynając od Europy, zatrzymując się na dłużej w Turcji i gorących Indiach, w których pierwszym ruchem było ściągniecie z siebie tych wszytkich warstw ubrań i chęć sfotogrfaowania i dotkniecia wszytkiego...pamietam pierwsza podróz samochodem tam z lostniska do domu....jakbym mogła to bym sie wlepiła w szybę samochodu, bo o otwarciu jej nie było mowy, kurz, upał i tysiące rąk za oknem. Wszystko nowe i zadziwiające.
Później czas zwiedzania....Jaisalmer, Jaipur, Agra, Mumbai, Goa....masa miast, miasteczek, stanów...nie wiem ile, ciężko zliczyć. Po 2 miesiącach przyszedł czas na coś więcej...Tajlandia, dalej...Laos, Kambodża, Wietnam, Birma....co by tu dalej....czemu nie znowu Indie....wszyscy wiemy że życie to ciągła podróz więc czasami dobrze jest zmienić plan i kierunek....zmiany jakkolwiek nie byłyby przerażające to zawsze wychodzą na dobre.
Świat mój bardzo się powiększył, więkoszość momentów była magiczna i jak mówię niemożliwa do przekazania.
Ilość ludzi, których poznałam jest tak samo ciężka do zliczenia jak ilość stopów, busow, pociagów, które mnie wiozły....i na pewno dzieki wielu osobom, które poznałam mam tak wiele wspaniałych wspomnień, które na zawsze pozostaną w tym filmie, który mogę sobie puscić w każdej chwili- poprostu zamykając oczy:)
W szwajcarkiej wsi, w które obecnie żyję z Asią tez sie dzieje, w ostatnim tygodniu miałyśmy planowanych i tych nieplanowanych gości, którzy zrobili nam niespodziankę pukając do naszych drzwi miesiąc przed czasem!! Radość była nie do opisania!:)
No i tak jestem tutaj...co dalej...pomyślę, jak tylko lato, które sie przecież dopiero dziś zaczeło...skończy...!:)
Mam czas, brak timera, który by mnie gonił...więc jakoś to bedzie!:))
Pierwszy weekend tutaj spędziłyśmy nad jeziorem Como, w oczekiwaniu na Clooney'a, który się co prawda nie zjawił....może następnym razem...:)
Elka ja.
Asia i ja.
Mini reunion po latach rozłąki:)
Kolejny weekend w Valiz.
Ela , Lukas i nienarodzony...
Kolejny weekend Murten.
A tu już ubiegły weekend z nieoczekiwany małymi małpkami, które chętnie o 2 w nocy obierały ziemniaki.
Parapet Asi.
My.
Wycieczka na most....
Koniec.
No więc, przyleciałam do czystej, momentami nudnej, ale wciąz czystej Europy z Delhi 11 maja, wprost do Zurichu....gdzie odebrała mnie Ela...super szczęscie bo nie widziałyśmy sie prawie rok! Bagaż mój, czyt. DOM, nie przyleciał ze mną...troche tak smutno jak stoisz przy tym pasie i każdy odbiera swoja torbę, a twojej nie ma i nie ma i nie ma....W każdym razie nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszło, domek przyjechał bezpośrednio do nowego domu po 2 dniach...plus taki, że nie musiałam go nosić:)
W Zurichu spędziłam 3 tygodnie...generalnie odpoczywając i z dnia na dzień coraz bardziej teskniąc za tym co było taka "udręką" dla mnie w podróży...niezrozumiałe i absurdalne, ale w momencie kiedy wszytko się kończy chcesz tego razy dziesięć....no ale Zurich, weekendy gdzieś tam, najlepsi przyjaciele w końcu obok mnie, a nie na drugim końcu skypa...słońce i brak wszędobylskich tłumów...co z czasem nawet zaczeło wydawać mi się dziwne, że tak może być pusto na ulicach, ale bedę się rozpisywać za czym wszytkim tęsknie....bo popropstu za wszytkim!!! Do tego bardzo ciężko jest się z kimś podzielić w rozmowie ze zrozumieniem tym wszytkim co przeżyłam, co widziałam i jak to wplyneło na mnie....
Więc jestem w Szwajcari...nie jest to koniec, ale na pewno jakiś przełom w mojej podróży. Kółko póki co zatoczyłam małe zaczynając od Europy, zatrzymując się na dłużej w Turcji i gorących Indiach, w których pierwszym ruchem było ściągniecie z siebie tych wszytkich warstw ubrań i chęć sfotogrfaowania i dotkniecia wszytkiego...pamietam pierwsza podróz samochodem tam z lostniska do domu....jakbym mogła to bym sie wlepiła w szybę samochodu, bo o otwarciu jej nie było mowy, kurz, upał i tysiące rąk za oknem. Wszystko nowe i zadziwiające.
Później czas zwiedzania....Jaisalmer, Jaipur, Agra, Mumbai, Goa....masa miast, miasteczek, stanów...nie wiem ile, ciężko zliczyć. Po 2 miesiącach przyszedł czas na coś więcej...Tajlandia, dalej...Laos, Kambodża, Wietnam, Birma....co by tu dalej....czemu nie znowu Indie....wszyscy wiemy że życie to ciągła podróz więc czasami dobrze jest zmienić plan i kierunek....zmiany jakkolwiek nie byłyby przerażające to zawsze wychodzą na dobre.
Świat mój bardzo się powiększył, więkoszość momentów była magiczna i jak mówię niemożliwa do przekazania.
Ilość ludzi, których poznałam jest tak samo ciężka do zliczenia jak ilość stopów, busow, pociagów, które mnie wiozły....i na pewno dzieki wielu osobom, które poznałam mam tak wiele wspaniałych wspomnień, które na zawsze pozostaną w tym filmie, który mogę sobie puscić w każdej chwili- poprostu zamykając oczy:)
W szwajcarkiej wsi, w które obecnie żyję z Asią tez sie dzieje, w ostatnim tygodniu miałyśmy planowanych i tych nieplanowanych gości, którzy zrobili nam niespodziankę pukając do naszych drzwi miesiąc przed czasem!! Radość była nie do opisania!:)
No i tak jestem tutaj...co dalej...pomyślę, jak tylko lato, które sie przecież dopiero dziś zaczeło...skończy...!:)
Mam czas, brak timera, który by mnie gonił...więc jakoś to bedzie!:))
Pierwszy weekend tutaj spędziłyśmy nad jeziorem Como, w oczekiwaniu na Clooney'a, który się co prawda nie zjawił....może następnym razem...:)
Elka ja.
Asia i ja.
Mini reunion po latach rozłąki:)
Kolejny weekend w Valiz.
Ela , Lukas i nienarodzony...
Parapet Asi.
My.
Wycieczka na most....
Koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz